Skocz do zawartości
IGNORED

Koniec Warszawskiej Opery Kameralnej...


meloman 62

Rekomendowane odpowiedzi

Jedna z najlepszych oper w Polsce kończy działalność, a jeden z najwybitniejszych dyrektorów teatrów zostanie wyrzucony. Skutek - w Warszawie nie będzie opery, bo Teatr Wielki jako opera to jedno wielkie nieporozumienie (z małymi wyjątkami nieszczególne wykonania dzieł operowych, fatalna akustyka).

 

"Warszawska Opera Kameralna toczy spór z urzędem marszałkowskim od marca. Urzędnicy obcięli wtedy budżet instytucji o jedną czwartą. W następstwie tej redukcji opera planowała odwołanie Festiwalu Mozartowskiego, ostatecznie w budżecie opery dokonano przesunięć, dzięki którym placówka będzie miała fundusze na organizację swojej najważniejszej imprezy, ale od nowego sezonu pozostanie bez pieniędzy.

Urząd poinformował w środę o poważnych nieprawidłowościach finansowych w Warszawskiej Operze Kameralnej oraz o decyzji zarządu województwa mazowieckiego, który postanowił wszcząć procedurę odwołania szefa placówki Stefana Sutkowskiego z powodu naruszenia podstawowych obowiązków. Oznacza to także nieprzyjęcie przez zarząd rezygnacji dyrektora, złożonej pod koniec kwietnia".

 

""Skierowana do marszałka (województwa mazowieckiego - PAP) Adama Struzika petycja podpisana przez 5 tys. wielbicieli teatru i sztuki nie wpłynęła na zmianę tej decyzji" - wyjaśniono w odczytanym we wtorek liście skierowanym do szefa resortu kultury. Sejmik województwa mazowieckiego - zgodnie z treścią apelu - uchwalił nowy statut instytucji pozbawiając go zapisu o istnieniu w operze zespołu solistów i orkiestry."

Odnośnik do komentarza
https://www.audiostereo.pl/topic/94785-koniec-warszawskiej-opery-kameralnej/
Udostępnij na innych stronach

Kończy się pozowanie Warszawy na miasto kultury :D Będzie że tak powiem - większa harmonia formy z treścią...

 

Co do poprzedniego posta - bez przesady z ocenianiem TW-ON. Potrafią zagrać czysto i dość równo, szczególnie kiedy dyrygent rzuca w nich mięsem i leje naganami bo stosunek do pracy to bywa tam często jak w spółkach skarbu państwa tj "się należy". Kilkanaście związków zawodowych robi swoje... Filharmonia Narodowa - też dziwny twór - sporo niezłych muzyków ale popularny w Polsce nawyk pracy w wielu miejscach robi swoje tyle że tam potrafią się parę razy do roku sprężyć (szczególnie kiedy dyryguje Wit ale muzykowi po prostu nie wypada postawić się Witowi jak zadymiarz z Solidarności) a wtedy wychodzą nieraz świetne rzeczy (np. Szymanowski, Mahler, Messiaen) ale to "bywa" a nie jest na codzień.

 

Ciekawe - akurat WOK tutaj najrówniej chyba trzymał poziom, a że nie robił imprez na których politycy mogli by się pokazać to ich kopano co jakiś czas od zawsze (samo powstanie WOKu to była nieco zwariowana inicjatywa na przekór PRLowskim instytucjom i gdyby nie poparcie a co ważniejsze dopływ dewiz zza granicy (zabranych przez władze) WOK by kiedyś nie powstał). Był też jedynym chyba miejscem w Polsce gdzie śpiewacy mogli zacząć sensownie śpiewać po francusku i regularnie grać repertuar potrzebny do dobrego rozegrania klasycyzmu czy baroku.

Po to są publiczne instytucje - żeby politycy mogli się pokazać. Dlatego orkiestry nie powinny być na garnuszku państwowym czy samorządowym co jest normą w Europie i USA (z bardzo nielicznymi wyjątkami), władze utrzymują ewentualnie budynki. Dopóki nie dorobimy się sensownego prawa (odpisy podatkowe od dotacji na kulturę - też standard na zachodzie i powód tamtejszego sponsoringu bo to nie filantropia), bogatej społeczności na poziomie i odpowiednich zarządów spółkach utrzymywanie przez władze instytucji będzie nieprzyjemnie dla wszystkich. Czy byście np. chcieli żeby wasze dzieci wychowywał marszałek Struzik lub o ich możliwościach rozwoju decydował sejmik czy radni miejscy? Tak w praktyce wygląda działalność "publiczna".

Jak rolnik z Psl-u i bufetowa z pragi obpowiadają za kulturę w województwie to nie ma się co dziwić.

Mnie wkuuur iło co bufetowa zrobiła z Kerezem . To był piękny projekt . Żal, że nie zostanie zrealizowany.

Gdyby spróbowali realizować projekt Kereza to roszczący sobie prawa do działek wyrwali by od Warszawy i ponad sto milionów złotych. Sam projekt Kereza niezły ale nieco nie na czasie, w konkursie były lepsze projekty a wygrał po prostu neutralny i bez widocznych błędów (częstych w koncepcji, także znanych później obiektów). Bardzo fajne obiekty użyteczności publicznej popełnia Tschumi, OMA/Koolhas czy spadkobiercy brytyjskiego Archigramu. Projekt Kereza pasuje raczej do modernistycznych miast protestanckich za to do polskiego bałaganu urbanistycznego i estetycznego pasuje jak pięść do nosa. Był jednak na pewno dużo lepszym muzeum niż Guggenheim w Bilbao które wali turystów samym sobą i ci zapominają o tym co tam widzieli - od strony funkcji muzealnej projekt Bilbao jest... porażką. Jako pomnik sam dla siebie i promocja miasta - trafiony w dziesiątkę.

Niech w Warszawie dojdą najpierw do porządku z gruntami bo budowa na prawnym bałaganie jest idiotyzmem, to tak jakby podpisywać umowę kredytową nie czytając dokładnie umowy (rzecz niestety w Polsce popularna).

Warszawa potrzebuje raczej pracy urbanistycznej skoordynowanej z polityką przestrzenną a nie dokładania nowych kloców w kompletnym bałaganie, obojętnym od aktualnie rządzących kręgów (za Kaczyńskiego też powstała kupa idiotyzmów). To już mnie zależy od prezydenta a więcej od radnych bo to oni a nie wójt/prezydent uchwalają plan, tym Warszawa nie różni się od reszty kraju - jakakolwiek analiza nad zabudową i polityką rozwoju miasta jest dla rady miejskiej/gminy nieprzetłumaczalna, procedura jest też niewygodna bo naraża magistrat na spory, żądania i roszczenia oraz możliwość poniesienia kosztów renty planistycznej itd. Dołożyć do tego tendencje niektórych właścicieli gruntów do pieniactwa i przewlekłość postępowań to otrzymamy to co mamy - brak planowania w polskich gminach i miastach.

A gdzie ostatnio sami rozmawialiście o architekturze albo przynajmniej coś o tym poczytaliście?

Najważniejsze, że są fundusze na Krytykę Polityczną i parady homo :O oraz finansowanie lansowania się politykierstwa z okazji euro :-(((

Do czego ten kraj zmierza? Niedługo wypuści pierwsze pokolenia półdebili z "reformowanych" szkół, nieczytających, niesłuchających, nierozumiejących i nieznających własnej historii. W ten sposób nie będzie komu przychodzić na koncerty i do opery jak wymrze starsze pokolenie ludzi przyzwyczajonych do obcowania z kulturą. Kółko się zamyka

Stolica to jeszcze nie cały kraj, pani HGW ma specyficzną politykę, ale mieszkańcy Warszawy mają co chcieli, wygrała w 1 turze z bardzo rozsadnym panem Bieleckim. Teraz zamiast pieniędzy na kulturę robi się strefę kibica. W Gdańsku od zeszłego roku mamy nowy, znakomity festiwal Actus Humanus, a pieniędzy na kulturę nie brakuje, choć też robią dużą strefę kibica.

 

Nie przesadzałbym z tą nauką historii. Moja siostra zawsze dobrze się uczyła i miała same piątki, program historii był dość obszerny, a teraz jej wiedza jest wręcz kompromitująca. To samo moja mama, choć nawet zdawała maturę z historii. Za to mój tata i ja wiemy bardzo dużo, ale nie ze szkoły, ale z czytanych od lat książek historycznych. Jest ich teraz cała masa, nigdy nie było tak dobrze z dostępem do ciekawych książek. Słuchania muzyki klasycznej nigdy w szkołach nie uczono, co najwyżej ją obrzydzano na lekcjach muzyki. Teraz każdy może sobie słuchać czego chce, jest internet i program Mezzo w każdej kablówce. Poza tym zawsze jest trochę ludzi, którzy nie zadowalają się byle prymitywem i szukają ciekawszych rzeczy.

Jeżeli chodzi o poziom orkiestr to tego nie da się "zreformować" gdyż forma ich organizacji jest po prostu patologiczna - zakład pracy, normowany czas ze sztywnym grafikiem, dyrektorzy wyłaniani przez organ administracji przy jej braku zainteresowania poziomem. Poziomem którego nie da się zresztą prawem wyznaczyć więc nawet jego ewentualna egzekucja przez radnych (bo rada miasta z reguły uchwala statut filharmonii) nie ma podstaw prawnych. Dyrektorzy próbujący skłonić muzyków do dłuższej pracy są tak skutecznie sabotowani że najczęściej po jakimś czasie sporu rezygnują, nic nowego ale to napędza też konflikt z drugiej strony dyrygent-orkiestra w Polsce. Muzycy robiący na 3 etaty na raz (bo w instytucjach publicznych) i dorabiający na lewo czy prowadzący jakiś interes, handel etc.

Tego nie da się zreformować.

Co do szkoły i edukacji w poprzednim poście - w pełni się zgadzam. Podstawówkę pamiętam jeszcze z PRLu i muzyki to tam na pewno odpowiednio nie uczono a raczej skutecznie odstręczano i traktowane to było (słusznie) jako głupota, zbrędna godzina itd. Uczyłem się prywatnie gry na pianinie, chodziłem z rodzicami do filharmonii ale to było raczej jako dodatek, na poważnie zacząłem słuchać muzyki od muzyki dawnej bo filharmonia kojarzyła mi się z czymś bez większego sensu - formą, miejscem (Szczecin :D ) i różnicą pomiędzy tym co słyszałem na winylach klasycznych a naturą. Słuchałem z używanej wieży sprowadzonej przez pracującego brata z Berlina Zachodniego (bo na krajowego Radmora nigdy by nas nie było stać, poza tym niedostępne) m.in. nagrań Mełodii (Beethoven, Mendelssohn), PN, Hungarotonu itd. Na żywo to jakoś nie trafiało poza tym że słychać to wszystko głośno i na twarz (hałas zawsze potrafili w Szczecinie robić :D ).

Teraz kontrolnie chodzę do Filharmonii co jakiś czas, raczej na solistów ale czasami i na ich własne popisy, jak dotąd trudno mi zmienić o nich zdanie...

Ogólnie - w Szczecinie były kiedyś trzy zespoły stałe - Filharmonia, Opera i Operetka, Camerata Szczecińska i dwa sensowne chóry. Z poziomem było różnie i ciekawie bo sporo muzyków obstawiało wszystko na raz więc za bardzo czasu na ćwiczenia w każdym z zespołów nie było, tym bardziej że muzycy byli jednocześnie na etatach w szkole muzycznej, mieli chałtury po imprezach, akademiach, dawali prywatne korepetycje, uczyli chętnych za opłatą itd. Od zawsze też w środowisku szczecińskim były konflikty ale nie chodziło o muzykę - stołki, wyjazdy, dodatki, kto w partii, kolesiostwo, nepotyzm podpinanie się pod kogoś etc. Te zespoły stały się z czasem miejscem bezpiecznego etatu dla emerytów którzy dla zabezpieczenia dochodów stworzyli nieprzebijalny dla młodych mur, stąd częstsza tutaj praktyka zatrudniania Rosjan, Ukraińców itd na umowy czasowe bez prawa stałej umowy itd więc ci nie stanowią dla "starej gwardii" zagrożenia. A stara gwardia traci czucie w palcach i słuch ale nic to - trwają na stanowiskach.

Kiedy poprzedni dyrygent chciał ich zmusić do większej pracy (sam też był niezły bo naraz dyrygował trzema orkiestrami w kraju na pełnym etacie :D ) protestami i oskarżeniami wykopali go ze stanowiska. Później przyszedł szef z Ukrainy i ten kiedy nawrzucał im wprost mięchem i pogroził ręką oraz batutą zaczęło to się toczyć nieco sprawniej, przybyło w zespole uczniów, krewnych i znajomych dyrygenta (starzy nie odeszli) ale ogólnie poziom się nieco podniósł.

Opera i Operetka to osobny rozdział co może szef związku zawodowego, jak oboista-związkowiec może zostać p.o. dyrygenta i dyrektora itd.

Wszyscy byli kiedyś zatrudnieni oczywiście w państwowych zakładach pracy i dzisiaj pracują najczęściej w publicznych ale w innym systemie - część podlega pod miasto a część pod sejmik, jest jeszcze chór ś.p. Polibudy (dzisiaj dumnie "ZUT").

Czy coś takiego może zachęcić do muzyki, do klasyki skoro to co często robią na koncertach z solistami można nazwać markowaniem lub rozwalaniem utworu.

Jak można coś takiego zreformować?

Gdzie na zachodzie muzycy mają umowy niczym w urzędzie i tak samo pracują?

 

Jeżeli ktoś skarży się na Filharmonię Narodową - naprawdę - polecam podróż do Szczecina.

 

Owszem, czasami potrafią się sprężyć, nie wiem od czego to wynika (kiedyś z powodu wyjazdu za granicę i gry za dewizy, wtedy naprawdę ćwiczyli i grając tam koncert co dzień - co dwa dni wracali nieźle ograni). Najczęściej jest wesoło. Nie wiem czy by nie zrobić na którymś bardziej "udanym" koncercie jakiegoś happeningu. Ja wiem że pracują jak w magistracie i tak też im tam płacą ale nikt ich nie zmusza do pracy w filharmonii.

 

A miasto buduje im siedzibę za 160-180 mln złotych, projekt ze szklanymi elewacjami w naszym klimacie przy mieście zadłużonym po uszy. A pomysłów na orkiestrę i jej realne finansowanie radni i prezydent nie mają. Jest już nowa dyrektorka z konkursu, może będzie miała pomysł ale tego nie da się zreformować choćby z powodu statutu i nawarstwionych zaszłości. Moim zdaniem przy okazji przenosin z sali magistratu do nowego budynku - warto by było rozwiązać FSz i powołać całą instytucję na nowo, z zupełnie innymi założeniami, statutem, finansowaniem i formą zatrudnienia (w muzyce forma o dzieło ma dużo większy sens niż "etat", u takiego Hogwooda czy Immerseela nikt nie ma umowy a grać mogą).

Niestety ale to jest też muzyczna mentalność. Im się wydaje, że normalny człowiek (nie-muzyk) to z łatwością zarabia średnią krajową albo i trzy. Tylko oni biedni pokrzywdzeni muszą robić za psie pieniądze i grać wieczorami (ojej). No bo proszę mi nie wmawiać, że dęciaki z TW-ON jadą w półton bo ich w szkole nie nauczyli. Czy mają 5h prób, czy 10h dziennie, co poradzić, jak chociażby kilka sztuk się obija zamiast grać?

 

 

A druga strona medalu, że niestety słuchacz nie bardzo widzi różnicę pomiędzy ryczeniem krów na rodzimym pastwisku, a tym, co dociera do niego ze sceny.

muzyce forma o dzieło ma dużo większy sens niż "etat

to by nie zdało egzaminu

teraz nie mam czasu, później napiszę czemu

 

Tylko oni biedni pokrzywdzeni muszą robić za psie pieniądze i grać wieczorami (ojej). No bo proszę mi nie wmawiać, że dęciaki z TW-ON jadą w półton bo ich w szkole nie nauczyli. Czy mają 5h prób, czy 10h dziennie, co poradzić, jak chociażby kilka sztuk się obija zamiast grać

 

co to jest TW+ON

 

poza tym a propos tego co napisałeś - hmm to jest samonapędzające się koło - muzykom się rzeczywiście w Polsce często nie chce - po tak trudnych studiach, ciężkiej pracy, stresie, kiepskim klimacie w orkiestrze, małej pensji, a z drugiej strony, nie-muzycy czasem mam wrazenie uwazają nasz zawód trochę za zbędny - nie to co lekarz, itd, muzycy to wałkonie, żyją z naszych podatków

generalnie w Polsce nie ma "kultu" orkiestry

TW-ON = Teatr Wielki - Opera Narodowa.

po tak trudnych studiach

bo to mało trudnych kierunków na świecie, po których pracuje się w Polsce za grosze.

 

 

Tak, jak właśnie napisałeś. Kiepskie warunki pracy, atmosfera itp, to wszystko dotyka wielu niemuzyków. Tylko ich zwyczajnie często nie stać nawet na bilet za 100zł do filharmonii. A plusy są takie, że muzycy mogą sobie dorabiać fuchami, mają czas i możliwości, których zwykły człowiek nie ma.

To cieżko ocenić. Było wielkie biadolenie przy okazji orkiestry z Krakowa, która od dłuzszego czasu brała pieniądze za nic nie robienie. Przyszedl nowy szef i teraz graja z najlepszymi specjalistami od HIP, ale oburzenie było ogromne, ze strajkami włacznie.

bo to mało trudnych kierunków na świecie, po których pracuje się w Polsce za grosze

5 lat studiów + 12 lat szkoły muzycznej, gdzie np. w liceum do 15 lekcje potem szkoła muzyczna do 20, a tu jeszcze trzeba poćwiczyć kilka godzin dziennie i prace domowe odrobić

nie chce żeby to zabrzmiało jak biadolenie jakieś, że my mieliśmy najciężej, ale sądzę że generalnie jednak trudniej niż nie-muzycy;)

Oczywiście, szlifować grę trzeba, ale zwykle to okupione jest tym, że muzyk nie robi nic więcej. O liceach muzycznych chyba wspominać nie muszę. Zwykłe licea też wybieracie gorsze. Co tu pisać, trudno porównać, wasze egzaminy na studiach to takie licealne kartkóweczki. A po skończeniu studiów etat w orkiestrze jest.

 

Osobiście uważam, że żyjecie w poczuciu wielkiej szkody i niesprawiedliwości i stąd głównie te wszystkie sytuacje wynikają.

Dużo zależy od konkretnego człowieka ale z obserwacji muzycy u nas specjalnymi erudytami nie są, gdyby za tym tylko stało solidne powtarzalne rzemiosło ale tak to często nie ma nawet o czym pogadać. Z drugiej strony rzeczywiście jest w naszym społeczeństwie takie podejście że "muzyka to takie hobby" "niepotrzebna rzecz" co mnie wpienia bo to świadczy po prostu o tym czy ktoś jest cywilizowanym człowiekiem - kłaniają się tu chyba kompleksy chłopskiego pochodzenia współczesnego społeczeństwa miejskiego w Polsce i rzeź elit czasów wojny i powojennych.

 

Wbrew pozorom podobnie jest z architektami. Tych dobrze zarabiających dużo nie ma, może to kilkanaście procent członków danej izby w województwie czyli tych którzy pracują, reszta robi kompletne gówno pt adaptacje projektów typowych i wszelkie przebudowy, chałturki etc z czym nie ma tak prosto bo to mogą robić także budowlańcy posiadające ograniczone uprawnienia projektowe. Większość nowych biur pada po kilku latach na co mają wpływ także stosunki (heh... zupełnie zerowa solidarność zawodowa co ma plusy i minusy). Biorąc pod uwagę fakt że uprawnienia zdobywa z 1/4 tych którzy ukończyli studia kierunkowe to trudno mówić żeby mieli lepiej od muzyków a przez pierwsze 10 lat muszą robić po pół doby przez sześć dni w tygodniu, z reguły też pracuje się już na lewo na studiach (po także bo mało kto lubi zatrudniać, z połowa ludzi kreśli w biurach na lewo bez żadnych umów - stąd też trudniej zdobyć uprawnienia).

No i tak - budowlańcy - ich prawo (często uzasadnione) - mają często do "malarzy" określony stosunek, jeżeli chodzi o domki co klient to wie lepiej i nie lubi płacić (niektórzy nie rezygnują i zakładają sprawy, znam przypadki takich z kilkunastoma procesami o wypłacenie należności (od których podatki musieli zapłacić od razu po fakturze rzecz jasna)). Dochodzi kupa uzgodnień po wielu urzędach (przyjemność która muzyków omija), miny w postaci zonków z gruntem przy wykopie (bo klient nie chciał płacić za geologa) i przerabianie posadowienia za friko (bo klient zwleka z resztą wypłaty) a gdzie czas na jakiekolwiek pomysły na architekturę (klient wybija to najczęściej z głowy :D ). Z reguły niemało ludzi którzy poszli już w zawód rezygnuje po paru latach (z parucyfrowym zadłużeniem) i emigruje, mało kto wybija się finansowo na tyle żeby łapać odpowiednich klientów i pozwolić sobie na branie zleceń które dają możliwość pracy nad formą (to te kilka procent w zależności od miasta, w Szczecinie to raptem dwa-trzy biura). Wtedy rzeczywiście jest satysfakcja i pieniądze ale to ułamek środowiska.

Oczywiście, trzeba samemu obstawić fiskusa, ZUS za pracowników (dlatego lepiej na lewo), pilnować projektów - branżystów, uzgodnień, polatać po "swoich" budowach czy ktoś nie wymyślił "racjonalizacji" kwalifikującej się do projektu zamiennego gdy klient złoży papiery do nadzoru etc. I tak przez cały tydzień.

 

I kto ma tu gorzej? Nie ma miesięcznego wynagrodzenia, nie ma pewności zapłaty (to się wydziera często w różny sposób), znam kilkanaście osób które dorobiły się zawału po trzydziestce (tj namaszczeni :D ). Z drugiej strony takie realia promują np. osoby o typie psychopatycznym i takich też znam - im jest łatwiej (sporo takich w krajowej czołówce, z reguły są też zdolni). Tak to wygląda w większości miast w Polsce, w tych rozwijających się jest nieco inaczej.

 

Takich zawodów jest trochę w Polsce.

 

Kiedy patrzę jak np. pracują i żyją w wojsku, nauczyciele to co mam powiedzieć? Tam raczej zawału nie dostaną :D I mają wcale nienajgorsze wynagrodzenia (i czas wolny).

 

A muzycy? Męczennicy?

O liceach muzycznych chyba wspominać nie muszę. Zwykłe licea też wybieracie gorsze.

ja kończyłem jedno z lepszych w łodzi, spora część moich znajomych również, a no jakby co miałem wysoką średnią z matury:P

Co tu pisać, trudno porównać, wasze egzaminy na studiach to takie licealne kartkóweczki

a czemu tak sądzisz? nauczenie się np. 24-ego kaprysu Paganiniego, plus Chaconne Bacha, plus jakiejś sonaty to jest kuuuuuupa roboty uwiesz mi, a na egzaminie nie możesz się zatrzymać i zastanowić, muzyka ciągle płynie, poza tym historia muzyki, analiza dzieła, zespół kameralny i mnóstwo innych, nie są to kartkóweczki:)

 

A po skończeniu studiów etat w orkiestrze jest.

 

 

heh tu nie ma tak, że zanosi sie CV i na pewno dostanie się tę posadkę za 2tys.;) trzeba wygrać konkurs do orkiestry - co w Polsce wiąże się z pokonaniem ukladów i kilkunastu kandydatów, na zachodzie mniejsze układy, ale musisz pokonać nawet do 100 kandydatów na jedno miejsce

 

powtarzam, w Polsce problemem jest brak prestiżu orkiestry - ludzie często mają muzyków za wałkoni, co biorą pensje z ich podatków, a muzycy nie czują, że granie w orkiestrze to jest zaszczyt i wyróżnienie(jak to jest na zachodzie), w Polsce nie ma kształcenia orkiestrowego, robi się z ludzi solistów, gdzie wiadomo że żaden nim nie będzie, i owszem zgadzam się, że Ci starsi lubią się nad sobą użalać;)

 

Dużo zależy od konkretnego człowieka ale z obserwacji muzycy u nas specjalnymi erudytami nie są, gdyby za tym tylko stało solidne powtarzalne rzemiosło ale tak to często nie ma nawet o czym pogadać

rozwiń prosze - chodzi o brak wiedzy muzycznej??

 

 

 

Wbrew pozorom podobnie jest z architektami. Tych dobrze zarabiających dużo nie ma, może to kilkanaście procent członków danej izby w województwie czyli tych którzy pracują, reszta robi kompletne gówno pt adaptacje projektów typowych i wszelkie przebudowy, chałturki etc z czym nie ma tak prosto bo to mogą robić także budowlańcy posiadające ograniczone uprawnienia projektowe.

 

moim dobrym kumplem jest architekt, i rzeczywiście dużo mi opowiadał o swojej pracy - pomimo, że np. nadzoruje taką budowę w luwrze, to nie jest świetnie opłacany i praca daje dużo stresu, poza tym połączenie tego co chce zamawiający, z tym co czasem wykonawca wymyśli...

 

nie chcę też, żebyśmy zaczęli teraz się licytować który ma gorzej, chodzi o to, że nic nie jest białe lub czarne;)

rozwiń prosze - chodzi o brak wiedzy muzycznej??

 

Nie, chodziło mi o wiedzę ogólną. OK - rolę "pomysłowego" powinien pełnić dyrygent więc to niejako zwalnia instrumentalistę orkiestry z szerszego myślenia o muzyce - po co, jej kontekst etc. Gorzej kiedy muzycy próbują tworzyć kwartet czy zespół kameralny i grają wszystko na jedno kopyto jak w orkiestrze (nie wiem, może to kwestia "nasycenia" muzykami ze wschodu).

Wiedza muzyczna u muzyków jest tj warsztat, problemem jest raczej kultura pracy - to o czym sam wspomniałeś czyli niskie wynagrodzenia i reakcja zwrotna. Nie wiem jak to wygląda w innych miastach - w Szczecinie wytworzyła się już dawno temu kultura "bylejactwa" i to dotyczy nie tylko muzyki - abonamentowi chodzili i chodzą (przeciętna wieku coraz wyższa :D ) a brak reakcji zwrotnej jakby podpuszcza muzyków (szczególnie dęte) do kiksów i często słyszanej intonacji jak rano po ostrej imprezie (aczkolwiek czasami potrafią się sprężyć czyli potrafią).

Jest też kwestia traktowania klasycyzmu - grany jest jak 40 lat temu, ciekawym zdarzeniem była wizyta zespołu instrumentów dętych z Berlina grających muzykę dawną - wtedy akurat grali różne rzeczy Vivaldiego. Efekt ich zgrania z naszą orkiestrą był... dyskusyjny. Oni też mieli nietęgi miny.

 

Może po prostu miasto nie powinno mieć filharmonii, jej przełożenie na życie kulturalne jest żadne (nie istnieje to w przestrzeni publicznej, tematów muzycznych związanych z klasyką poza środowiskiem nie ma, dużo lepiej jest pod tym względem z jazzem). Jeżeli prezydentowi i radzie miasta nie zależy, nie ma lokalnych środowisk wspierających muzykę klasyczną i sensownych sponsorów (ci którzy płacą to jednostkowo - za oprawę muzyczną do imprez niezwiązanych z filharmonią i jakimkolwiek programem).

 

Może problem jest bardziej ogólny - gdzie w Polsce filharmonie mają miejsce i środki na zaistnienie? Mam wrażenie że jest to jedynie kilka ośrodków, poza nimi orkiestra symfoniczna jest fikcją nie mającą przełożenia na nic poza tym że miasto ma taką instytucję. Kiedy należało by zreformować jej organizację i założenia - władze miejskie buduje siedzibę nie podejmując w ogóle tematu poziomu muzyki, systemu wynagrodzeń, umów, organizacji itd. Nie ma tego tematu.

Nawet zostawiając w FS etaty przy dzisiejszych stawkach - wprowadzić system nagród za udział w projektach (dany repertuar) które dały by drugie i trzecie tyle do ręki, "sprawnych inaczej" zwolnić i ich zastąpić (reszta by się dopasowała - jak już wspomniałem - czasami im się chce i wtedy coś idzie), stworzyć fundusz zakupu instrumentów który mogli by zasilać sponsorzy (choćby inwestycje w mieście - władze mogły by zachęcać inwestorów do dotowania filharmonii i teatrów przyśpieszając procedury itd).

Realnie muzycy mają w umowach 2 godziny pracy dziennie w siedzibie (średnia tygodniowa), resztę godzinówki mogą sobie uzupełnić własną pracą albo na miejscu - jak to ustalą ale poprzedni dyrygent chcą zwiększyć ilość prób i próbując zwolnić kila osób (dwóch zwolnił) został wywieziony na taczkach, wtedy też dyrygentem został przyjezdny z Kijowa (całkiem niezły - po kozacku sterroryzował nieco ten kołchoz) a dyrektorem b. kaowiec imprez masowych z dawnych lat. Teraz jest dyrektorka z konkursu a dyrygent musi przyjść nowy bo dotychczasowy kończy tu pracę (ma lepsze zlecenia dalej na zachód).

zgadzam się z tym, co piszesz, ogólnie w Polsce pojęcie stylu muzycznego prawie nie istnieje;). Czy to w muzyce solo, czy przede wszsytskim w orkiestrze. Rzeczywiście to głównie stara gwardia działa na zasadzie czy się stoi, czy się leży 2tys sie należy, ale oni zazwyczaj są nie do ruszenia, bo są w związkach zawodowych:)

problem jest skomplikowany i ja nie wiem jak go rozwiązać, ale z pewnością byłby to proces długotrwały, jak pisałem wcześniej po prostu orkiestra to nie jest instytucja elitarna w świecie kultury w Polsce

No to może ja opowiem taką pojedynczą historię, która IMO dobrze obrazuje to, co się dzieje również na zleceniach.

 

Byłem zaproszony na koncert, gdzie akompaniować miała orkiestra(taki jakiś składak chałturniczy) amatorom. W sumie dwa koncerty - jeden w kościele, drugi następnego dnia w Akademii Muzycznej. Ta sama orkiestra grając w kościele "dla plebsu" cudaczyła tak, że słuchać się nie dało. A następnego dnia w Akademii Muzycznej grali, aż miło posłuchać. Wnioski wyciągnijcie sami.

 

 

Dla kontrastu, jeśli taka Sinfonia Varsovia robi sobie na chałturach jaja, bo akurat mają dyrygenta młodzika, to oni po prostu grają po swojemu "z nut" - jakby powiedział to Malicki. Dalej grają dobrze, czysto i razem pozwalając dyrygentowi podskakiwać w rytm muzyki. A jeśli Radiówka jedzie po dyrygencie, to robią takie jazdy, że się tego słuchać nie da. Np. flet potrafi wejść pół taktu za wcześnie.

 

Jak można robić coś dobrze, jeśli podchodzi się do większości swojej pracy z pogardą i wyższością?

 

a czemu tak sądzisz? nauczenie się np. 24-ego kaprysu Paganiniego, plus Chaconne Bacha, plus jakiejś sonaty to jest kuuuuuupa roboty uwiesz mi, a na egzaminie nie możesz się zatrzymać i zastanowić, muzyka ciągle płynie, poza tym historia muzyki, analiza dzieła, zespół kameralny i mnóstwo innych, nie są to kartkóweczki:)

 

Ależ owszem, nauka gry jest pracochłonna i zajmuje dużo czasu. Ale muzyk wie, że uczy się grać, żeby umieć grać. Ja bardziej mówię o egzaminach papierowych.

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.



  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
  • Biuletyn

    Chcesz być na bieżąco ze wszystkimi naszymi najnowszymi wiadomościami i informacjami?
    Zapisz się
  • KONTO PREMIUM


  • Ostatnio dodane opinie o sprzęcie

    Ostatnio dodane opinie o albumach

  • Najnowsze wpisy na blogu

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.