Skocz do zawartości
IGNORED

Rozmowy wokół koncertów poważki bliżej i dalej.


Piotr

Rekomendowane odpowiedzi

22 maja 2016 roku w Szczecinie odbył się koncert finalizujący Szczeciński Festiwal Muzyki Dawnej.

 

Miasto mieszanka, kolejne kataklizmy, burzenie i odbudowy miasta, nieliczne ocalałe budynki o dłuższej niż 500-letniej historii. Jednym z owych budynków jest kościół pw. św. Jana Ewangelisty przy obecnej ul. Świętego Ducha 9 (dawniej tak samo - Heilige-Geist Strasse).

Długo zaniedbany, obecnie kończą się już prace restauracyjne wraz ze wzmocnieniem ponieważ cały kościół stoi na palach wbijanych w mało nośne podłoże (dawniej nisko położone bagno przy Odrze) gdzieś w XIV-XV wieku (budowano oczywiście od chóru, kaplice w obejściu nawy na końcu). Budynek stoi do dzisiaj chociaż zarówno niepewne posadowienie jak i bombardowania czasów wojny spowodowały zwichrowanie ścian (na obiekcie dokonano szeroko zakrojonych prac, pewne elementy są w praktyce odbudowane).

Tutaj przechodzimy do wnętrza. Akustyka... pod chóralną oprawę mszy z organami. Nie wiem gdzie się kiedyś znajdowały, czy w skrzydle transeptu - po francusku, czy po heretycku czyli z tyłu (jak dzisiaj). Jest słyszalny pogłos jednak nie poprzez wielokrotne odbicia a raczej przez refrakcje z wnętrza mocno odznaczonego grubymi filarami. W przypadku instrumentów połączenie tego z gotycką strzelistością powoduje efekty "budyniu", mógłbym powiedzieć - źle rozumiane angielskie brzmienie z ograniczeniem dynamiki im dalej odejdziemy od orkiestry.

Szczecin to miasto chłopsko-robotnicze. Kultura nigdy nie pełniła tutaj znaczącej roli i stanowiła wartość dodaną "o, mamy coś takiego" ale żeby ktoś o to dbał, dopłacał eee to nie panie... niepoważne rzeczy tego... co to za zawód zresztą - muzyk? Kiedyś, kiedy wyjechał za granicę i pohandlował to i owszem, poza tym port otwierał miasto na szerszy kontakt ze światem w czasach braku papieru i mydła, tędy przechodziła część kontrabandy płyt przywożonych przez marynarzy na handel do kraju - z rozmów wynika że na tamte czasy tego towaru było wtedy w Szczecinie sporo i szedł sobie dalej w kraj za inny towary których jak zwykle brakowało.

Od parunastu lat w Szczecinie dzięki bezprzykładnemu poświęceniu czasu i wysiłku paru-nastu-dziesięciu (im później tym więcej) osób zaczęło się coś dziać w muzyce dawnej. Co ciekawe zbiegło się to z jednoczesną restauracją pamięci o dawnym Szczecinie - działalnością środowiska wokół portalu Sedina i przede wszystkim Fundacji Akademii Muzyki Dawnej.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Dla mnie to cud, kompletne wariactwo, coś jak budowanie orkiestry w Cleveland które akurat się udało co również było cudem bo chcieli i mieli na to pieniądze. W Szczecinie pieniędzy w kulturze jest mało, to kompletna improwizacja. Instytucje miejskie i marszałkowskie nie chcą się porozumieć, jeżeli ktoś współpracuje z jedną to w drugiej z reguły ma szlaban (chyba ze jest znany w skali europejskiej to może). Tutaj krzyżują się społeczności, zalety i wady, bałagan (częstszy) i porządek (rzadszy) Polaków tak z kresów jak poznańskiego, wpływów litewskich, przesiedlonych Ukraińców (dobra slawistyka na kiepskim uniwerku), relikty materialnej i niematerialnej kultury niemieckiej wraz ze współpracą z niemieckimi muzykami. Z tych okolic ruszył w Polskę Czesław Wydrzycki. Wyjazd do pracy na zachód to tutaj norma od baaardzo dawna zanim w ogóle ruszyła krajowa emigracja do UE. Mieszanka z której często wychodzi kotłowanina niż sensowny efekt i praca skutkująca czymś trwałym, cóż, takie miasto ni tu ni tu, jak w Królu Ubu, nigdzie.

I tak Urszula Stawicka, Paweł Osuchowski, wolne ruszenie muzyków którym na tym zależy, różni wolontariusze, niektórzy księża i zakonnicy, małe kroplówki instytucji kulturalnych doprowadzają do, od wielu już lat, regularnej działalności FAMD. To że udaje się to tak długo prowadzić to w lokalnych uwarunkowaniach prawdziwy cud za co chcę im wszystkim podziękować bo od strony instytucji czy społeczności raczej tego nie usłyszą. Są jak niezłe lokalne zespoły od lat osiemdziesiątych które kiedyś wystrzeliły i zniknęły z prozy życia i barier przebicia się na scenie krajowej np. Firebird chociaż z czasem pojawiło się Pogodno. Było nie było Niemen też się otarł o miasto i okolice które były dla niego pierwszym przystankiem po wyjeździe z kraju gdzie rakiet było jak parówek (których nikt tam nie widział).

Kto nie był dłuższy czas w Szczecinie ten nie poczuje tego klimatu miastu na bagnach rozlewiska Odry, starych murowanych budynków przemieszanych z badziewnymi prefabrykatami wielkiej płyty, starym brukiem i syfem pozostałym bo wiecznie niedokończonych osiedlach dawnych czasów, zalewającym to nowym budownictwie, często nieciekawym ale i bywa ciekawie. Klubach mieszaniny Berlina, Hamburga i Warszawki (kupa muzyków tam pracuje), bardziej lub mniej martwych "nowych centrów miasta" czyli Bogusława i Podzamcza, kwartałów przemieszania patologii i nowych inwestycji, ciężkiej kubaturowej zabudowy północnoniemieckiej z nagle wystrzeliwującymi blokami wielkiej płyty czy plombami, powojennymi i obecnymi. Sikających na trotuar "zmęczonych" i porzuconych kubków po piwie bo po co wrzucać do śmietnika.

To wszystko w oparach Odry które powodują że zima nigdy nie jest za mroźna za to przenika do środka kości zaś upał bywa uciążliwy tak ze lepiej skryć się w cieniu. Odrapane kamienice coraz to częściej (stopniowo) zastępowane wyremontowanymi. Szczecińskim "niedasizmem" i jednocześnie pomysłami od czapy realizowanymi za oszczędności z emigracji, kredy lub, lokalna specyfika, pralnię kapitału po kryminale (słynnych lat dziewięćdziesiątych - teraz porządna dilerka i pranie w nieruchomościach i gastronomii). Zielenią której w szczecińskim centrum jest dużo (na obrzeżach pełno kurzu) i ciągłą pogonią ludzi za małą ilością pracy na rynku. Połączenie głupoty w sprawach publicznych i wielkiej, niesamowitej elastyczności mieszkańców na własnym podwórku i pracy.

 

I tam jest jeszcze miejsce na muzykę dawną? Ano jest. I to jest cud największy. Bo to jednak ma siłę o którą tych nut na kartach nie podejrzewamy. Pomimo nieadekwatnej akustyki kościoła do orkiestry Beethoven grany przez muzyków z kilku krajów na dawnych instrumentach, klasycystyczny koncert Janiewicza odzyskujący kolejny w ostatnich latach głos po wielopokoleniowej przerwie. Czy Stefan Plewniak grał Janiewicza jak Zbigniew Pilch? Grał inaczej ale słyszeć to na żywo i to ładnie ustawione, płynnie a że można lepiej. A kto to zagra? Nie ma chętnych. A to kawał sprytnie napisanej muzyki, dobrze rozpisanej, bardzo świadomej barwowo, dającej wiele możliwości wykonawcom.

A im się chce, grają coraz lepiej, wychodzi kolejna płyta z kompozytorami związanymi z dawnym Pomorzem.

Życie może się składać z różnych rzeczy, czasem są miłe drobne przyjemności, jedni ograniczają się do rodziny i małego grona, inni wpadają w bajki na jawie (tj. "narracje") które zastąpiły ideologie. Czasami pojawiają się rzeczy które przekraczają proste podziały. FAMD wydobywa z czasu rzeczy ciekawe, wydobywa ludzi którzy dzięki nim mają głos a przy okazji bywa to i niezła muzyka, kawałek niezłej mszy, połączenie z dawnym baletem etc. Owszem, nie chodzi może to

ale tak jak bywa dzisiaj niezłe piwo z ciekawych małych browarów gdzie chce się to robić tak samo są i muzycy którzy nie traktują swego zajęcia jak muzycy filharmonii na etatach gdzie... cóż... są problemy.

To jest czymś innym, że bez sensu, a po co sens? Że nie ma z tego pieniędzy, stracony czas, wariactwo bez sensownego wynagrodzenia i uznania? Dla mnie ma to większy sens absurdu i w ludzkiej inwencji niż stałych "publicznych instytucjach" gdzie najważniejsze jest to żeby odebrać ochłap oraz szybko wybiec po próbie i koncercie pędząc do innego, lepiej płatnego zajęcia.

 

Tak to sobie w Szczecinie płynie. Miasto krótkich pięknych chwil na błotach i lesie ludzkich losów.

 

To dodam wypociny z innego tegorocznego koncertu

I po koncercie. Nietypowym, na pół kabaretowym i bardzo dobrze. Patricia Petibon jest sopranem oraz śpiewaczką charakterystyczną. Głos ma w porządku :) za to osobowość... albo raczej metoda sceniczna, emploi, vis comica etc. tworzą jej obraz na pół wyrwany z sieriożnego obrazu muzyki profesjonalnej. Owszem, Francuzi i tak mają do tego większy dystans więc było jej łatwiej ale nawet w ich warunkach ruda francuska Pippi jest czymś szczególnym.

Po pierwsze wychodzi lekkość i swoboda, wszystko na scenie jest niewymuszone, naturalne aaaale z tak pięknym zastosowaniem różnych konwencji z przymrużeniem oka... Anglicy potrafią coś podobnego tyle że tam idzie to bardziej w pracę stricte sceniczną, mniej wokalną. PP wypracowała sobie niesamowicie spójną metodę i to działa. Śpiewa przecież różne rzeczy, jest u niej i Rameau „Les Indes Galantes”, i Mozart z „Uprowadzeniem z Seraju” i Messiaen z „Dialogami Karmelitanek”. Ponad tym wydała sporo nagrań różnych drobnostek w tym świetną płytę z okcydentaliami francuskiego oświecenia w tym smaczną drobną parodię kantaty czyli „Rien de tout” Nicolas Racot de Grandval.

W Szczecinie po otwarciu Opery na Zamku (eee lepiej to omówić w osobnym temacie) na pierwszy koncert ściągnięto właśnie Patrycję Petibon (obój tj. śpiew) z Susan Manoff (fortepian - nowy Steinway wypożyczony z miejskiej filharmonii). Cały recital składał się z pieśni i krótkich numerków od Faure przez Satie, Poulenca, Massenet do Canteloube, Falli,. Obradors, Bernsteina, do tego dwa utwory na fortepian solo i Granada, na bis Over the Rainbow i ostatnia pieśń.

Co tu powiedzieć? To nie jest wielki głos ale swoboda, cieniowanie, jakość detalu a przy tym swoboda. Wiele śpiewaczek ciosa przy niej siekierą chociaż potrafią głośniej ryknąć a jeszcze żeby rozumiały co śpiewają... Kolejny raz widać pewien nacisk we francuskiej muzyce na barwę, rozbudowane wykorzystanie chromatyki utworów w wykonawstwie. Drobne detale, operowanie mikrodynamiką etc. Bez wielkich fanfar ale jest.

„La Bonne Cuisine” Bernsteina czyli kucharz prezentuje swoją „sztukę” - kabaret i to fajnie przerysowany, znowu lekkość jest niesamowita bez popadania jednocześnie w głupotę. Petibon potrafi balansować i panować nad tym co robi, nie dziwią mnie teraz jej kreacje na scenie, to nie tylko sztuka reżysera ale i jej ciężka orka bo to po prostu profesjonalizm z inteligencją. Nie wiem czemu ale wielu świetnych śpiewaków to sceniczni idioci od Melchiora po Netrebko czy Beczałę i nic z tym nie zrobimy. Jest takie przedstawienie „Uprowadzenia z Seraju” ze Szwajcarii, Petibon też tam zagrała ale rolę Selima zagrał... Klaus Maria Brandauer i po prawdzie, śpiewacy byli przy nim idiotami. Jest problem poziomu gry i swobodnego posługiwania się konwencją i Petibon sobie metodę wypracowała. Nie jest to uniwersalne ale działa, jest spójne i w pewnym stopniu elastyczne. Była kiedyś taka śpiewaczka Martha Modl która najpierw była aktorką a profesjonalny śpiew zaczęła później i co? Jedne z najlepszych w historii kreacji wagnerowskich.

Scena jest ważna, także kabaret a najtrudniejsze są właśnie komedie.

A czym był recital Patrycji Petibon? Wieczorem trzech króli po francusku, hiszpańsku i angielsku na sterydach. I wytrwała! Trochę to jak realizacje szekspirowskie z The Globe w jednym z wątków na forum. Bezpośredniość, dystans i humor, zabawa na dwóch poziomach.

Nie każdy to potrafi.

Zachowałem sobie pluszową kulkę z akcesoriów które rozrzucała podczas paru numerów wieczoru. Bo to było coś wyjątkowego. Że lekkie, bez sensu, że nieco swobody na granicy błędów, nie forsowane, nie „wielka sztuka”? Wolę taką lekką zabawę niż panów w czarnych mundurach grających Schuberta. Po Schubercie można złapać doła i egzystencjalną skazę (konflikt, dialektyka, przeznaczenie, Hegel, Goethe, IDEA) a po jajach na scenie niekoniecznie.http://www.opera.szczecin.pl/images/repertuar/2015/Patricia_Petibons/petitbon_1024.jpg

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Bardzo ciekawa panorama życia kulturalnego a zwłaszcza muzycznego Szczecina.Dzięki Ci za to.Nie wiem czy nie za surowo oceniasz swoje miasto?Ale w końcu wiesz lepiej.Jak oceniasz nowy gmach opery? ( czy filharmonii?).Jaka akustyka?A jak architektonicznie?Ja znam tylko z migawek telewizyjnych.

 

Pamiętam,że kiedyś krytycznie wyrażałeś się o muzykach filharmonii.Czy w nowej siedzibie coś się zmieniło?

Bardzo ciekawa panorama życia kulturalnego a zwłaszcza muzycznego Szczecina.Dzięki Ci za to.Nie wiem czy nie za surowo oceniasz swoje miasto?Ale w końcu wiesz lepiej.Jak oceniasz nowy gmach opery? ( czy filharmonii?).Jaka akustyka?A jak architektonicznie?Ja znam tylko z migawek telewizyjnych.

 

Pamiętam,że kiedyś krytycznie wyrażałeś się o muzykach filharmonii.Czy w nowej siedzibie coś się zmieniło?

 

Co do filharmonii - dyrygent Strusińska podciągnęła rzemiosło, nie ma takich wtop jak kiedyś bywało, także dlatego że lepiej się dogaduje z orkiestrą i ciężej z nimi pracuje. Poziom sprzed lat był efektem na równi muzyków co niepoważnego ich traktowania przez "stałych" dyrygentów. Kiedyś wiele takich odległych od centrum orkiestr miało stałych dyrygentów na papierze a ci dyrygowali nimi kiedy nie mieli innych rzeczy na głowie a bywało że obsługiwali po parę takich orkiestr na raz oraz inne zlecenia. Ok, dyrygent Strusińska też ma różne zajęcia ale regularnie sama ćwiczy orkiestrę, interpretacje są spięte do kupy, to nie odwalanie pańszczyzny. Tak więc poziom się podnosi, sensownie poszerza się repertuar i lekcje są coraz lepiej odrobione, czasami zaczyna być nawet słyszalne udany balans pomiędzy sekcjami i początki spójności brzemienia zespołu. Pewnego progu zespół nie przekroczy jeżeli nie polepszy się sytuacja finansowa. Szczecin był drugi od dołu w kraju pod względem budżetu miejskiej filharmonii (fakt - lokalowo to było nieodpłatne korzystanie z budynku magistratu więc nie tak proste te obliczenia). Po zbudowaniu nowego obiektu budżet podniesiono ale tylko na pozycjach utrzymania budynku bo okazał się dość kosztowny w utrzymaniu, to obecnie ponad połowa budżetu instytucji. Pani dyrektor Serwa robi co może żeby uzyskać dodatkowe pieniądze więc organizuje różne wydarzenia z wszelkim dofinansowaniem z którego można parę groszy przeznaczyć na wynajem miejsca (np. kolejna edycja architektonicznej imprezy OSSA) a więc choć mały dodatek do budżetu. W ostatnich dwóch latach zakupiono nowiutkiego Steinwaya, nową sekcję perkusji, parę dętych itd. co było świetnym mykiem pani dyrektor która wciągnęła w to Ministerstwo Kultury jako dotacja instytucji kultury i zakupy poszły z puli rządowej bo FS nigdy by nie było na to stać. W efekcie jednak Filharmonia nie może się stać wsparciem dla innych lokalnych instytucji kultury jak wspomniany przeze mnie FAMD gdyż sama ledwo przędzie, to wciąż takie przeciąganie za krótkiej kołdry, tak zawsze było w szczecińskiej kulturze.Z tego powodu nadziei na solidnej podstawy dla porządnej orkiestry miejskiej nie ma. Zarówno Strusińska i Serwa chyba to rozumieją bo nie próbują zrobić tego terrorem na pracowników - nie te czasy i społeczność oraz kultura pracy. Sporo wysiłków idzie w edukację młodych, Filharmonia prowadzi kupę dobrych programów dla młodych z przedszkoli i podstawówek, to inwestycja w przyszłość i inaczej chyba się nie da, może to pokolenie zmieni podejście i będzie się również poczuwało do nieco innego podziału pieniędzy publicznych. Jest też nieco przedsięwzięć o niskim koszcie a ciekawych, choćby dzisiaj w Operze na Zamku odbyła się rozmowa ("panel" ;) w tle granego obecnie "Turn of the Screw" Brittena. Kostiumolog przedstawienia, profesor anglistyki z Poznania i dyrektor Jekiel (z tyłu siedział solista grający Quinta :) całkiem fajnie to poprowadzili - kultura wiktoriańska, literatura i możliwości odczytań, wielowarstwowość przekazu, uwarunkowania, kostiumy i moda wiktoriańska itd. Bardzo fajne wprowadzenie do taj semiopery na motywach powieści Henry James'a. W Filharmonii podobnie - różne tematyczne nie wymagające specjalnego finansowania przedsięwzięcia pozwalające ludziom dowiedzieć się z pierwszej ręki o przedstawieniach, pracy, tle i innych rzeczach. To duży plus.Zawsze wypływa temat pieniędzy. To trochę tak jak z architekturą poza polskimi centrami rozwoju - nikt nie karze projektantom brać zleceń za ćwierć sensownej stawki ale to jest większość ofert na rynku a biur jest sporo więc każdy bije się o ochłap. Trudno jednak później nie narzekać kiedy pracownicy mogą przeznaczyć na "projekt" parę godzin bo inaczej nawet po kosztach swego czasu nie wyjdą na swoje. A większość zleceń to adaptacje typówek więc architekci muszą się o to bić z konstruktorami (mają prawo do adaptacji typówek i to oni a nie architekci "projektują" większość domków bo obstawiają dwie branże na raz więc mogą być tańsi). Projekty które składają do wniosków w starostwie praktycznie nigdy nie nadają się od razu do zatwierdzenia, nieraz stopień dziadostwa dokumentacji jest wręcz przerażający (to nieraz projekty podpisane przez "dziadków" z uprawnieniami a realizowane przez młodych na czarno).Może muzycy powinni rzucić to wszystko i po prostu odejść? W Operze połowa załogi to Ukraińcy, Białorusini i Rosjanie, przy takich stawkach polscy muzycy zostają tam rok dla wpisu w CV i wyjeżdżają na zachód. Nam się wydaje że stały zespół miejski to coś normalnego podczas gdy na bogatym zachodzie orkiestry często są spółkami, czasem pracowniczymi, czasem dziełem poszczególnych fundacji a nie na utrzymaniu samorządu (który tam pokrywa koszty budowy i utrzymania budynków). Wyjątkiem jest zsocjalizowana Francja gdzie orkiestry rzeczywiście są publiczne ale poza nią nie jest to regułą (w Anglii poza paroma zespołami nie ma nawet stałych angaży). Orkiestra czy opera to baaardzo droga impreza, nie wiem czy miasto takie jak Szczecin stać na taki wydatek, finansowanie tego przedsięwzięcia zawsze było na wariackich papierach tyle że kiedyś ogólny poziom życia w kraju to był bantustan i muzycy więcej dorabiali na okresowych chałturach za marki w Niemczech niż wynagrodzeniem w instytucji, dzisiaj kiedy koszty utrzymania i wymagania są inne jest to coraz bardziej pozbawione sensu. A jednak działa, dzięki pracy wielu osób - zarówno obecna pani dyrektor i dyrygent FS zdały test i robią i tak więcej niż wydaje się to możliwe tyle że pewnego poziomu tutaj się nie przeskoczy. Może nie ma innego wyjścia jak fundusz impresaryjny?Co do architektury Filharmonii Szczecińskiej. Fajne są kible, hol i bar na parterze. Do dupy komunikacja z i do parkingów (dwie windy bez schodów ogólnodostępnych - zawsze koooooolejki po koncercie). Akustyka sali głównej jest ciekawa. Wszystko słychać tylko coś się dzieje z barwą, widać że pobawiono się tam odbiciami żeby informacja wszędzie docierała ale takie kierunkowe odbicia nie przekazują całego pasma i smyczki robią się suchsze, dęte też jakoś ubogie ale może to sprawa instrumentów? Co ciekawe swego czasu na koncercie w obsadzie kameralnej (około trzydziestu muzyków) z muzyką Panufnika i solistą na trąbce (Igor Cecocho) z barwami było lepiej ale tam siedziało się dość blisko. Czasami dążenie do czytelności w akustyce powoduje zniekształcenia obrazu, odbijanie i kierowanie dźwięku nie dzieje się bez strat.A poza tym - sala główna ma wykończenia ze złotej folii naklejanej na wykończeniowe płyty drewnopodobne i to niestety się starzeje i ma ubytki, tak samo jak płyty do wykańczania dolnej części balustrady balkonów - są trwałe ślady po butach i takie tak, śliskie drewno podłogi zostało na schodach po czasie wyposażone w listwy antypoślizgowe bo wcześniej parę osób wywinęło kozła.Sala kameralna bez pierduł i dobrze - nic nie rozprasza, w sumie słucha się tam chyba lepiej niż na głównej sali.Ogólnie nigdy bym na to nie wpadł ale przebudowa Opery na Zamku autorstwa lokalnego biura MXL4 dała ciekawszą i bardziej użyteczną przestrzeń niż zupełnie nowa filharmonia autorstwa Barozzi&Veiga. Przebudowa to była historia która oparła się prawie o spór w sądzie, kłótnie inwestora z projektantami, samowolne zmiany materiałowe wprowadzane przez wykonawców i sporządzanie nowej dokumentacji itd ale autentycznie, chociaż ma to swoje ograniczenia i czasami jedzie na krawędzi kiczu (szyb windy, niektóre akrylowe meble w holu) czy widocznych ograniczeń finansowych - ludzie czują się tam lepiej niż w Filharmonii, także dlatego że fotele w operze są sporo wygodniejsze niż te w filharmonii - sprawa nie ceny a wyboru.Tak więc - w nowym budynku Filharmonii Szczecińskiej najlepsze są hol, kible i bar. Parkować lepiej na zewnątrz a nie na parkingu podziemny bo przez 20 minut nie dopchacie się do windy po koncercie. Sale porządne ale bez rewelacji. Co do formy zewnętrznej to jest to gra przestrzenią która nie musi każdemu odpowiadać, podjęto tam decyzje które dla ludzi znających tą przestrzeń, powietrze i klimat są błędne ale projektowanie z dystansu ponad tysiąca kilometrów ma swoje ograniczenia choćby nie wiem co projektant mówił. Nie ma uniwersalnych narzędzi, metod i rozwiązań. Cała sztuka jest w tym żeby dobrać je tak aby wszystko działało i ludzie dobrze się w tym czuli a to nie zawsze oznacza modną czy powalającą architekturę czego przykładem są Niemcy - kraj mocno średniej architektury ale świetnej urbanistyki i doskonale działających budynków, w Holandii mamy dużo świetnej architektury z której niemała część tworzy problemy w użytkowaniu (włącznie z projektami OMA i MVRDV).

Nowe przedstawienie nad Odrą.

 

„W kleszczach lęku” „Obrót śruby” „Dokręcanie śruby”

Już sam tytuł przyprowadza nam niepewność. Na szczęście w operze na motywach krótkiej powieści Henrego Jamesa jest więcej niejednoznaczności, podtekstów seksualnych, samobójstw / zabójstw, napięcia, szaleństwa a to wszystko pływa w sosie nieźle sprzedającej się dzisiaj estetyki gotic. Henry James pisał dobrze, stąd całkiem sporo świetnych ekranizacji i w produkcji Opery na Zamku widać solidną bazę dramaturgii, pokłady możliwych znaczeń i odczytań oraz uniwersalność co często cechuje dobrą literaturę. Nie jest to jednak tak proste gdyż dużo zależy od przekładu zaś ostatnio ukazał się nowy przekład Jacka Dehnela wprowadzający bardziej współczesny język polski w zwięzłym, sprzyjającym dramaturgii układzie. Jedni pewnie na to będą narzekać, innym będzie pasowało, na pewno jest to James bardziej współczesny co ma niewątpliwą zaletę. Praca na tekście jest ważna, ostatnio w Warszawie można było zobaczyć „Salome” Richarda Straussa w nowym przekładzie czyli „Herodiadę” autorstwa Antoniego Libery, będącego częścią opracowania do przedstawienia.

 

Język angielski jest dzisiaj językiem powszechnym co może być zdradliwe. W szczecińskim tłumaczeniu trudno rozpoznać rytmikę oraz zgraną z charakterem muzyki akcentację. Trudno to nawet nazwać operą gdyż utwór Brittena owszem, ma klasyczną strukturę opery jednak muzyka jest bardzo mocno ukierunkowana na kreowanie dramatu na scenie, nie epatowania emocjami i ciągiem przetworzeń różnych tematów ale zbiorem dźwięków ukierunkowanych na wydobywanie napięć dramatycznych.

 

Owszem, mamy tam i tematy, mocno zredukowane, właściwie to bardziej motywy jak u Wagnera tyle że z sensem zastosowane – Britten zaczyna być repetytywny, wiele rozwiązań można by podciągnąć pod minimalizm a wszystko wpuszczone jak szpilka w punkcie narastającego napięcia.

Owszem, jest stały element czyli temat wzrastającego napięcia poruszających się w górę interwałów który wypływa co jakiś czas podczas zmiany scen niczym przejść w tragedii na scenie czy filmie.

Owszem, słyszymy elementy stałe w postaci motywów poszczególnych postaci jednak nie są one tak wyeksponowane jak tematy z przetworzeniami samego dramatu którego dźwięki unoszą się ponad postaciami.

Owszem, nazwano to operą i jak sam Britten powiedział: „odszedłem z dramatu muzycznego i wróciłem do starych dobrych kawałków” tyle że całość tworzy diametralnie inne wrażenie i przestrzeń, napięcie.

Owszem…

 

Słyszycie ten rytm powtórzeń? Britten robi właśnie coś takiego. Wprowadza nam w głowy za pomocą repetytywności i powtarzanych na różny sposób (nienachalnie) elementów stałą część scenicznego wszechświata, stałą część która jest ponad bohaterami opowieści i nieuchronnie zmierza do tragedii. W jakiś sposób Britten niezależnie przebija się ponad pomysłami reżyserskimi oraz kostiumami. Reżyseria Natalii Babińskiej skupia się na grze motywami epoki w silnie teatralnej i pomysłowej oraz dobrze wykonanej przestrzeni. Sporo dobrych pomysłów na ruch na scenie, wykorzystanie kostiumów, światła. Kostiumy Martyny Kander bardzo ciekawie nawiązują do epoki – nienachalnie za to wskazują elementy tworzące napięcie – opięcie i skrępowanie, usztywnienie, elementy kultury funeralnej. Bardzo dobry pomysł na włączenie kostiumów w dramaturgię, one grają na równie ze śpiewakami.

 

Muzyka Brittena została przez niego rozpisana na kilkanaście osób z fortepianem i sekcją dzwonów rurowych, doskonale użytych w maszynerii tragedii rezydencji w Bly. Jak już wspomniałem wiele w niej elementów repetytywnych, minimalizmu przez co muzycy grają to z palcem w nosie i półlitrem ukrytym w sekcji dętych ale… to jest muzyka teatralna i nie da się grać od partytury zaś Jerzy Wołosiuk inteligentnie poprowadził orkiestrę tak żeby nie grała jak Włochów czy operetki, robiąc z niej instrument mogący wygrywać muzykę konkretną w teatrze lat sześćdziesiątych. Owszem, nie zawsze rytmika jest idealna ale może dzięki i temu że skład jest kameralny oraz przebrany poziom jak na Operę na Zamku okazał się wysoki. Brittenowi za bardzo nie przeszkadzali a nawet starali się (nie zawsze) być przezroczyści.

 

To nie opera, raczej teatr z muzyką, kiedyś na wyspach grano maski („Fairy Queen” Purcella na przykład), w XX wieku mają Brittena. Chociaż Schoenberg powiedział że gdyby Brittena nie było to nic by się nie stało to warto obejrzeć to przedstawienie. U Schoenberga w „Mojżesz i Aaron” mamy muzykę z rozmachem tyle że z płaską dramaturgią i „postaciami” a nie ludźmi co jest typowe dla dramatów muzycznych wyrosłych w kulturze niemieckojęzycznej, podobnie jak rzeczowniki na pół szpalty i ciężkie jedzenie. U Brittena otrzymujemy ludzi, autentyczny dramat i przestrzeń psychicznie tak ciasną że można się spocić, obojętnie czy będzie to Peter Grimes czy Turn of the Screw. I dlatego wolę Brittena od Prokofiewa czy Schoenberga. Muzyka to nie wszystko na scenie, Anglicy to rozumieją a Niemcy do dzisiaj nie chcą, patrząc na grę ich aktorów mogę to zrozumieć.

 

Jeżeli ktoś chce „Turn of the Screw” ma być dostępny na dvd wydanym przez DUX łącznie z librettem w przekładzie. To nie będzie obojętna podróż, część może i wymięknie ale pewne rzeczy nie muszą być logiczne, podobnie jak życie, miłość i dobre piwo.

 

Moje wrażenia dedykuję Małgosi.

Może raczej wino?Z Twojej arcyciekawej relacji wynika,że w Szczecinie dzieje się dużo w dziedzinie muzyki.Cieszy to,że repertuar jest taki nieoczywisty,nieoklepany a może nawet ambitny.Jak z frekwencją na tych trudnych przedstawieniach?Jaka reakcja publiczności?Czy szczecińska publiczność jest gotowa na takie nowinki( sprzed kilkudziesięciu lat!)?

Od paru lat w szczecińskich instytucjach muzycznych sporo się pozmieniało. Co prawda pieniędzy na działalność nadal jest bardzo mało ale instytucje miejskie i marszałka zyskały nowe, dobre warunki pracy. Nowa filharmonia i kompleksowa przebudowa (w praktyce wszystko wypruto i zbudowano na nowo) Opery na Zamku zmieniły pamiętające siermiężne i śmierdzące niedomyciem PRLowskie klimaty. Orkiestra w Szczecinie od zawsze była nieco awanturą – muzycy co jest czymś normalnym w kraju – dorabiali gdzie mogli a orkiestra to był „etat”, dyrygenci traktowali pracę tutaj jako dodatkowe zajęcie, w praktyce orkiestra rządziła się sama co w warunkach permanentnego niedofinansowania miało zalety ale i wady. Dyrektorzy byli wsadzani na stołki po uważaniu przez władze miejskie, poprzednio był nawet okoliczny kaowiec i prowadzący imprezy masowe z dawnych czasów.

 

Wraz z realizacją nowego budynku filharmonii niektórzy i osoby związane ze środowiskiem cisnęli na jakiś sensowny sposób reorganizacji, coś tam popisano w prasie, w komisji konkursowej na budynek też przebąkiwano że instytucja powinna być inaczej prowadzona. Miasto zgodziło się na konkurs na dyrektora i trafiono dobrze bo Dorota Serwa to zupełnie inny poziom pracy niż zabawa jak to było przez lata. Działa w warunkach niedofinansowania i jak na możliwości radzi sobie dobrze, nie ma takich cyrków jakie były tu zawsze. Szuka wszelkich sposobów na dofinansowanie bo trudno spiąć budżet więc wynajmuje salę kiedy tylko się da, dzięki temu zmieniono nieco sposób wynagradzania za próby chociaż niskie stawki nadal powodują rosnącą ilość rusinów wszelakich w zespole ;) W ten sposób orkiestra staje się tak jak na zachodzie orkiestrą przeróżnych muzyków na angaż tyle że nie ze względu na szanse kariery i możliwości płacowe a ze względu na źródło zaopatrzenia w „tanie mięso armatnie” ze wschodu (ograniczony czas umów itd. - problem z zabezpieczeniem środków na etaty a obcokrajowy mogą inaczej i zawsze okresowo) które co się okazało podniosło poziom pracy wyżej niż kiedykolwiek w historii orkiestry. Orkiestra szczecińska to właściwie orkiestra dawnej Rzeczypospolitej. Są tutaj wszelcy ludzie z zakątków WKL, Podola, Rusi Kijowskiej i dalej. Kresy na całego.

 

Dyrygent Ewa Strusińska przekonała tą orkiestrę żeby zaczęli robić nowy, ciekawszy materiał. Było nieco rzeczy Lutosławskiego, Panufnika, muzyki francuskiej. Poziom różny, to nie jest przezroczysty zespół który zagra wszystko jednak poziom kształtowania brzmienia zaczął być zauważalny. Jest lepiej. Brak pieniędzy na ciągłą pracę w wyższym wymiarze godzin i dyrektor postawiła na rozbudowaną edukację dla młodych co ma duży sens bo w powszechnym obiegu zarówno filharmonia jak i opera nie istnieją, to głównie temat dla osób starszych, w średnim pokoleniu totalna bryndza, idą „żeby pójść” i obojętnie co grają, nie ma to znaczenia. Lepiej jest wśród młodych tj są grupy które aktywniej słuchają nowej muzyki, są bardziej otwarci i świetnie że w ramówce na tej grupie orientuje się nacisk. Szczecinianie w średnim wieku są dla Filharmonii straceni i tego się nie zmieni. Miasto mogło by tam robić nadal to co wcześniej i nie było by żadnej reakcji, gdyby nie budowa nowego obiektu nic by się tutaj nie zmieniło.

 

Wśród starszych jest grupa która regularnie chodzi, wielu z nich robi to biernie, jest to raczej nawyk pewnej części dawnej budżetówki czy ludzi kultury. Taka dobra nie za wielka regularna publiczność, nie robiąca szkód, z pewną grupą aktywniejszych słuchaczy którzy współorganizują różne przedsięwzięcia i chwała im. Nie ma ich zbyt wielu, klasyka w Szczecinie zawsze była z boku, kiedyś bardzie popularna była Operetka, wcześniej Teatr Muzyczny (półwodewil czy coś takiego z lat pięćdziesiątych) która parę razy zmieniała lokalizację by w końcu osiąść na zamku Książąt Pomorskich. Filharmonia różnie była nazywana, bardzo długo był to zespół na poły improwizowany i cudem trzymany do kupy przez Waleriana Pawłowskiego, jednego (wyjątkowego) z całej masy powojennych rozbitków w Szczecinie. Poziom to był wtedy najmniejszy problem chociaż środowisko muzyczne z dość szybko powołaną średnią szkołą muzyczną budowało coś z czego portowo-przemysłowy Szczecin mógł być dumny, wtedy mieli raczej rolę popularyzacyjną bo miasto w ponad połowie składało się z ludzi przesiedlonych z Kresów którzy swoje pierwsze buty mieli po Niemcach a wannę i bierzącą wodę widzieli po raz pierwszy (a często poprzednie lata spędzili na zsyłce za Uralem). Walerian Pawłowski organizował koncerty i przedstawienia (grali też z teatrami) w różnych miejscach, kupę imprez pod gołym niebem, grano rzeczy raczej proste, bywali natomiast świetni soliści jednak reszta zespołu kleciła po prostu materiał jak mogła i tak to szło. Poziom rósł bo się chciało, dość długo Szczecin był miastem ruin a taka działalność zmieniała to wszystko. Gdyby nie to otwarcie na ludzi i ówczesna popularyzacja na żywo i lokalnym radiu orkiestra żyła by w zamkniętym środowisku muzyków, obecne starsze pokolenie słuchaczy to ludzie zarażeni w tamtych dawnych czasach. Podobnie działał również Guido Reck (malarz, dyrektor Liceum Plastycznego, robił kupę rzeczy) który pompował jakieś życie artystyczne w Szczecinie. Port i i wieczna kontrabanda z zachodu w tym pomagały.

Po odejściu Pawłowskiego ze stanowiska oraz stanie wojennym praca orkiestry się rozjechała. Najlepsi uciekli na zachód, nie było człowieka który by o spinał i, przynajmniej z tego co słyszałem, poziom się wtedy obniżył po tym, kiedy wcześniej został wypracowany. Pokolenia z tamtych czasów nie kojarzą filharmonii i tematu. Od lat dziewięćdziesiątych poziom nadal stąpał w trendzie bocznym niskich stanów, zespół kłócił się nieraz dość mocno z dyrygentami (godziny pracy, brak obowiązkowości i punktualności etc) a kiedy jeszcze trafili na ciężki charakter jak Rycherta to poszło na noże i władze miejskie musiały interweniować. Salwarowski potrafił się z nimi jakoś dogadywać żeby się spięli ale to co o nim mówili nie okazywało ich entuzjazmu wobec większych wysiłków :D

 

Ważna sprawa, Filharmonia Szczecińska po 1989 (nie wiem jak wcześniej) pod względem wysokości budżetu była druga od końca w kraju i nawyk „bywania w pracy” miał tu pewne podstawy.

 

Oprócz dwóch wymienionych instytucji jest wyremontowany obiekt nowej – Trafostacji Sztuki gdzie również muzyka bywa. Bardzo dużo w Szczecinie wynika z improwizacji, od PRLu gdzie to było potrzebne na każdym kroku, wieczny brak pieniędzy w lokalnej kulturze zrobił z tej cechy nieodłączny jej element. Dużo rzeczy „zbieranych” na jedno przedsięwzięcie bo udało uzyskać się dofinansowanie, granie w różnych miejscach, wystarczy parę groszy i ktoś to weźmie i coś się zadzieje. Chyba nikt nie oczekuje że zaistnieją tutaj instytucje ze stałym finansowaniem, świetnym przykładem są samorządna Baltic Neopolis Orchestra i ciągle na nowo zbierane zespoły Fundacji Akademii Muzyki Dawnej. W instytucjach publicznych tego nie widać, w Operze na Zamku pierwsze próby zmian to była praca nad „Fairy Queen” Purcella z inicjatywy jej dyrygenta Warcisława Kunza tyle że wojenki wewnętrzne i polityka wyrzuciły go, później dyrektorzy się zmieniali, obecnie widać jakiś ruch, jest chyba najlepiej w jej historii bo zarówno poziom muzyczny nieco się podniósł jak i pojawiają się coraz to nowsze pomysły programowe. Część na pogranicy sztuki ale tam jest to samo co w Filharmonii czyli walka o każdy grosz. Ciekawe rzeczy dzieją się również w związku z paruletnią działalnością Akademii Sztuki (przyjazd i koncerty świetnego francuskiego kwintetu klarnetowego z okazji warsztatów w Akademii, design Lexa Drewińskiego w działalności Opery).

Na koncertach widać to o czym pisałem. Starsi (przewaga przy mainstramie klasyki), mało średnich i młodzi (przewaga przy XX wieku i współczesnej).

 

Od paru lat zaczyna się robić ciekawie, nadal mało pieniędzy w obiegu. Tutaj do Szczecina przybyli po wojnie ludzie po totalnej rozwałce trafiając na miasto na wpół zburzone, są twardzi chociaż ciężko im budować społeczeństwo. Kultura wykwita cudem, ginie i znowu nagle gdzieś się pojawia. Młodsze pokolenia były już nauczone sobie radzić ze wszystkim w każdych warunkach i to widać, jakoś przyjezdni z kraju są dziwnie senni, może to lokalny bagienny klimat?. No miasto cudów i zmarnowanych szans jednocześnie :D

Bardzo ciekawa panorama życia kulturalnego a zwłaszcza muzycznego Szczecina.Dzięki Ci za to.Nie wiem czy nie za surowo oceniasz swoje miasto?

...

Bardzo trafna rozprawa.

Nie ze wszystkim się zgadzam ale to bardziej wynik prowincjonalnego zaślepienia niźli obiektywnych faktów...

 

Szczecin to ciekawe miejsce.

Nie ma tu tradycji kulturalnej a pojawiają się artyści co najmniej średniej światowej. Taka przywoływana u Piotra Pani Patricia Petibon to dla mnie osobiście górna półka.

Uznane centra życia kulturalnego w Polsce to raczej stęchłe tradycje i marazm odtwórczy... ;-)

 

Dobrze położone miejsce.

Ze Szczecina blisko do filharmonii berlińskiej aczkolwiek miasto nie wykorzystuje tego faktu...

Mało pieniędzy? Być może.

Pamiętam sprzed laty taki wspólny niemiecko-polski projekt finansowany m.in. z pieniędzy unijnych, którego owocem były znakomite spektakle Carmina Burana. Celowo napisałem spektakle.

Szczecin to mnóstwo pomysłów, świetne początki tyle że później brak siły a i środków żeby coś kontynuować. Fakt że brak tradycji ale to ma i zalety, nie ma takich patologii jak w Krakowie, dużo rzeczy na pograniczu czy całkowicie nowych jest tutaj możliwych bo nikt się tym nie przejmuje :D, poza Sinfonią Varsovia oraz Leopoldinum kolejna samorządna, niezależna orkiestra powstała właśnie w Szczecinie (BNO). Instytucje publiczne natomiast niedomagają i są spętane procedurami, prawem (np. Prawo Zamówień Publicznych, kontrole NIKu) i zależnościami politycznymi jak w całym kraju, od związków zawodowych po skąpość i nieprzewidywalność stałego finansowania. Ludzie mają jednak pomysły i pracują w doskokach, jeżeli jest dobry pomysł to są w stanie poświęcić czas, gorzej pracując na symfonicznych chałturach. Przykładem jest rosnący udział przedstawień kameralnych jak chociażby "Przykręcanie śruby" w operze Szczecinie - mniejsza ilość etatów na przedstawienie za to pomysł i dopracowanie na tyle wysokie żeby inscenizacja była ofertą na poziomie, to już nie było "robienie kawałka" czy widowiskowy standard z żelaznego repertuaru za którym stoi pustka. Nasz system finansowania moim zdaniem, przy zachowaniu skali finansowania i organizacji, bardziej nadaje się do produkcji kameralnych a nie silenia się na wielkie przedstawienia (poza dwoma-trzema teatrami operowymi w kraju). Owszem, i tutaj czasami wkraczały wojenki polityczno-personalne których w Polsce nie unikniemy ale dopóki polityczni idioci tym się nie interesują - da się z tym żyć. Dla przykładu w Operze na Zamku śpiewa żona marszałka województwa. Nic to że idiotka i o jakimkolwiek robieniu interpretacji na scenie trudno tu mówić (sceniczna niemota) za to swoim wpływem skłania do lepszego finansowania instytucji a i nie psuje przedstawień gdzie potrzeba sensowniejszego wkładu pracy i możliwości. Życie to kompromisy...

 

Orkiestry publiczne pracują w absurdalnych ramach, to że nie jest to tematem dla polityków, może i lepiej :D tyle ze w ten sposób nikt nie ruszy archaicznych statutów, regulaminów i uwarunkowań związanych z instytucjami publicznymi. Rok temu był chyba jakiś strajk w Filharmonii Narodowej ale przepraszam - tam i tak mają wynagrodzenia duużo wyższe od reszty krajowych wehikułów których pracownicy dzielą swój czas na trzy etaty plus prywatne nauczanie oraz inne branże. I tak, biorąc to wszystko pod uwagę, bywa nieźle tyle że są pewne granice zahaczające o czas, wynagrodzenia i poważne traktowanie zawodu (np. kontakt podlaskiej z Nałęczem-Niesiołowskim czy świństwa które czasami FN robiła Witowi). Mamy silną sinusoidę, mniejszą niż kiedyś ale wciąż nasze orkiestry są mniej czy bardziej oddalone od stałej, codziennej pracy na poziomie.

Dopompowanie funduszami UE dało w kraju pewien oddech i dzisiaj jest lepiej ponieważ wiele wydatków na obiekty została pokryta dofinansowaniem, gdzieniegdzie nawet sponsorzy z sektora gospodarczego zaczęli regularnie zasilać budżet (no, w Warszawie i Wrocławiu przynajmniej). Dzisiaj orkiestry na całym zachodzie mają problemy, sektor klasyki jest mniejszy niż kiedyż, w Niemczech jest dzisiaj o 1/4 orkiestr mniej niż 20 lat temu a branża zalicza kolejne cięcia (płacą mniej zarówno firmy jak fundusze landowe i federalne). Ocenia się przecież ze najlepszy orkiestr infrastrukturalny dla symfoniki to lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte kiedy proporcjonalnie w całej klasyce było najwięcej pieniędzy w historii. To se ne vrati ale rozwinął się przecież HIP, muzyka XX wieku i nowsza, z reguły bardziej kameralna zaczęła być lepiej zapoznawana.

 

W sumie jest wiele możliwości tyle że nikt nie wie jak dobrze to wykorzystać, na pewno nie da się robić tego co wcześniej, trzeba próbować jak to w ponowoczesności. W Szczecinie są próby nowych rozwiązań i świetnie, może coś z tego będzie w przyszłości bo czasami to są naprawdę dobre realizacje i świetni soliści od święta a codzienna praca powolutku wznosi się na coraz wyższy poziom.

 

To może jeszcze coś ze Szczecina.

Na żywo robi zaskakująco dobre wrażenie. Bez przesady zrobiona przebudowa starego dworca który przed wojną pełnił funkcje towarowe (w 1945 roku główny dworzec spłonął niecałe 2 km dalej). Bez kolorystycznej tandety, zachowano co ciekawego ze starego budynku, przebudowano funkcję. Dobra robota!

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

a takie nadoodrzańskie klimaty do dzisiaj pozostają w Szczecinie do zagospodarowania:

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )
  • 3 tygodnie później...

Użytkownik Piotr nieco za ostro nakreślił portret Szczecina. To miejsce o wiele bardziej złożone.

Jeśli idzie o budżet Filharmonii...Cóż, nie znam go w liczbach, jestem tylko zwykłym odbiorcą muzyki ale widząc zestaw nazwisk solistów sezonu 2015/2016, ilość koncertów w przeróżnych gatunkach (symfonika, kameralistyka, muzyka elektroniczna, jazz, tzw. muzyka źródeł itd.) zastanawiam się z czego to zostało sfinansowane jeżeli dotacja jest niska?! Bo zestawu wykonawców nie powstydziłaby się żadna sala koncertowa w stosunkowo dużym mieście europejskim. Szczerze mówiąc gdy się sezon Szczecina porówna z analogicznym w Poznaniu czy Krakowie to... Nie mówię tu o festiwalach, bo to osobny temat. Szczecinowi wciąż brakuje choćby jednego porządnego festiwalu z obszaru szeroko pojętej muzyki klasycznej.

Z oceną siedziby Filharmonii się nie zgadzam. W kiblu byłem tam ze dwa razy, ale na koncertach w miarę regularnie. Główna sala symfoniczna jest fantastyczna, ma świetną selektywną akustykę. Tylko wielka szkoda, że tak mało jest tam koncertów muzyki poważnej z wokalem, bo głosy brzmią w tej sali bardzo korzystnie.

Jeśli idzie o Ewę Strusińską...Cóż, to bardzo ciekawa pani dyrygent, ale, powiedzmy sobie szczerze, wcale dużo i systematycznie z tą orkiestrą nie pracowała (piszę w trybie przeszłym bo już jest nowy szef orkiestry - Norweg Rune Bergmann), ma też chyba dość skromne kontakty artystyczne, nie jest reprezentowana przez dużą agencję artystyczną, ma skromne doświadczenie fonograficzne. Pani Ewie należy się uznanie za kilka niezłych koncertów i nowe rzeczy w repertuarze, ale i nie przesadzajmy...

Co do poziomu orkiestry...No cóż powiem tak: bardzo nierówny. Są koncerty przyzwoite i dobre a nawet bardzo dobre, są i bardzo złe. Moim zdaniem jest w tym zespole sporo niereformowalnego betonu, ale tak jest w każdej polskiej filharmonii, niestety, z Narodową włącznie.

Dorota Serwa. Hm, jak na jej skromne doświadczenie (jest to jej pierwsze tak poważne stanowisko, wcześnej była chyba tylko kierownikiem działu w Muzeum Powstania Warszawskiego) rzeczywiście radzi sobie dobrze. Na ile jej starczy energii i chęci - zobaczymy. Ja jestem właśnie osobą w średnim wieku, konkretnie 44 letnim facetem lubiącym muzykę klasyczną, i nie chcę być dl Filharmonii Szczecińskiej "grupą straconą" (podobnie jak moja małżonka o parę lat młodsza). Nie przepadam za jazzem, muzyka elektroniczna to nie moja bajka, ale mam uznanie dla wprowadzenie takiego repertuaru, bo Filharmonia musi być instytucją wielowątkową i otwartą. Chciałbym jednak, żeby pamiętano, że centrum Filharmonii musi stanowić wielka symfonika, bo jeśli nie zagra jej filharmonia to nikt jej przecież nie zagra...

Opera na Zamku. Nie powiedziałbym, że jest tam wygodniej niż w Filharmonii czy też, że bardziej się sprawdza akustyka. Ale jest ok. Jerzy Wołosiuk to zdolny i ambitny dyrektor artystyczny. Wprowadzenie "Dokręcania śruby" Brittena to bardzo dobry kierunek a do tego utwór wprost idealnie pasujący do kameralnej przestrzeni szczecińskiej Opery. Problemem jest jednak, moim zdaniem, promocja tego teatru i wszystkie aspekty okołoartystyczne. Na pewno przydałby się tam menadżer o zapale i energii Serwy...

Jeśli idzie o Festiwal Muzyki Dawnej. Tak, to bardzo fajna inicjatywa i organizatorom należą się brawa, że przy taki znikomej pomocy publicznej projekt jest realizowany już chyba od kilkunastu (?) lat. Bardzo by się im przydało zainteresowanie mediów ogólnopolskich, zwłaszcza, że szczecińska FMD ma w dorobku bardzo udane nagrania płytowe.

Na zakończenie mam pytanie do p. Piotra: czy może Pan przekazać więcej informacji na temat publikacji szczecińskiego przedstawienia "The Turn of the Screw" na DVD przez firmę Dux? To rewelacyjna informacja i bardzo zaskakująca, bo nagrania wideo z polskich teatrów operowych są mega rzadkością.

Ps. Na recitalu Patricii Petibon też byłem. Mimo astronomicznych, jak na polską kieszeń, cen biletów (a był to, przypomnijmy recital z fortepianem, żadna tam "gala operowa" z orkiestrą) i mimo, że tej śpiewaczki za bardzo nie cenię, choć, przyznaję, że jej zdolności aktorskie i kontrakt płytowy z wielką wytwórnią zjednały artystce znaczną popularności a nawet fanów. Wiem skądinąd, że początkowo miała być Natalie Dessay, ale może dobrze się stało, bo Natalie głosu już nie ma, a Petibon jak najbardziej. Szczeciński recital był bardzo sympatyczny i profesjonalny, w sumie wyszedłem usatysfakcjonowany i mile rozczarowany, bo dostałem więcej niż się spodziewałem. Ale ceny biletów, powtórzę, były zaporowe, bo jak na rangę wydarzenia (polski debiut tej bądź co bądź gwiazdy współczesnej sceny muzycznej) sporo miejsc było wolnych. Najwyrazniej tego błędu Opera na Zamku nie chce popełnić przy okazji recitalu Artura Rucińskiego w 2017 roku gdzie ceny biletów mają większą rozpiętość i zaczynają się już od 50 zł za miejsce.

Finansowanie wyżej wymienionych przedsięwzięć FS jest oparte na pozyskiwanie środków z funduszy europejskich, krajowych oraz różnego rodzaju wsparcia różnych instytucji (np. darmowe plakaty i parę innych rzeczy, darmowe informacje w Polskim Radiu itd). Dorota Serwa potrafi odpowiednio dobrać ludzi żeby przygotować dokumentację do wniosków o dofinansowanie i je wygrywać, robi tak od początku, to bardzo ważna cecha w systemie kultury europejskiej gdzie większość przedsięwzięć jest oparta o zewnętrzne fundusze programów promujących określone kierunki, twórców, współpracę kulturalną pomiędzy ośrodkami itd. W ten sposób zakupiono nowego Steinwaya (środki ministerstwa kultury), wykorzystano fundusze Roku Lutosławskiego, fundacje i kontakty programów wspierania muzyki elektronicznej, ich finansowanie ze środków Filharmonii jest cząstkowe i oparte raczej na stronie organizacyjnej i zapewnieniu miejsca, wielu zewnętrznych muzyków uczestniczących w tych programach robi to za pół darmo wpisując sobie to w CV oraz wykorzystując okazję do rozwoju warsztatowego oraz złapania nowych kontaktów.

 

Z Patibon w operze było pewnie podobnie jak z innymi – agent życzy sobie określoną sumę za koncert. Instytucja ma dofinansowanie na określone programy na które złożyła wnioski jw. Kiedy dofinansowania nie ma to musi pokryć koszty imprezy z własnych środków a te są szczupłe czyli trzeba koszt pokryć wpływami z biletów. Jeżeli chcemy żeby bilety na szybko podłapanych artystów były tańsze (bo dofinansowanie systemowe w perspektywie biurokracji musi mieć horyzont przynajmniej roczny) to róbmy to co jest regułą w rozwiniętych krajach i było standardem w międzywojniu czyli twórzmy prywatne fundacje na rzeczy publicznych instytucji kulturalnych. Roczne dofinansowanie Opery na Zamku w wymiarze paru milionów złotych / miliona Euro pozwoli na sfinansowanie tańszych biletów na parę koncertów. Poza tym to nie muzyk wyznacza stawki tylko jego pozycja na rynku, agent i prawnicy, to z nimi rozmawia się i czasami są dobre argumenty (siła promocji przedsięwzięcia np. uczestnictwo w festiwalu Aix-en-Provence) żeby obniżyć ale to niecodzienne i na pewno nie w naszej instytucji.

 

Muzyk którego agent od lat osiąga wysokie stawki nie będzie na koncert programowy zaniżać wynagrodzenia bo to by było psucie rynku – skutki takiego podejścia mamy w zamówieniach publicznych czego efekty są aż nadto widoczne. Za jakość się płaci, inaczej nie będzie parcia ku poprawie rzemiosła i inwencji bo tego nie da się wycenić w przetargu. Kto zapłaci – to inna sprawa bo koszty mogą być po części pokrywane właśnie przez fundacje. Żeby to przyśpieszyć można by zmienić prawo podatkowe czyli zrobić to co jest z reguły na zachodzie – odliczenie w pełnym wymiarze od podatku przedsiębiorstwa. Wbrew pozorom BMW czy Allianz nie sponsorują kultury za friko, podobnie z dofinansowaniem edukacji, sportu etc. w Europie i USA. W radiowej rozmowie z dyrektorem Weissem z Gdańska poruszono kwestię gaży i powiedział że współpracują z pewnym znanym reżyserem który czasem przyjeżdża za friko traktując to jako koleżeńską konsultację w określonych projektach z teatrem który lubi, ale kiedy powiedział jakiej gaży życzył by sobie jego agent za pełnienie przez niego roli reżysera – to była 1/3 rocznego budżetu naszej instytucji.

 

Co do dyrygentów w Filharmonii Szczecińskiej. Oczywiście że dyrygent Strusińska nie jest mistrzem światowym ale uzdrowiła nieco stosunki w pracy zespołu i potrafiła lepiej ich spiąć, szczególnie koncerty kameralne z przerzedzonym składem miały dobry poziom, wciąż będzie prowadziła juniorów w Szczecinie. Zobaczymy jak z zespołem sobie poradzi Norweg, obawiam się że może być dla naszych za miękką d… gdyż w naszych instytucjach kulturalnych kultura pracy i wzajemny szacunek to nieco trudny temat, wzajemne spinki i wymiana zdań z Mykołą Diadiurą bywały ostre ale bywały wtedy niezłe koncerty ;)

 

Co do wydania dvd mówił o tym po spotkaniu z gośćmi wokół „Dokręcania śruby” Jacek Jekiel (warto było przyjść - podobne, przy kolejnych nowych przedsięwzięciach, będą w przyszłości). Przy okazji pracy nad dramatem robili parę ciekawych rzeczy np. sfotografowali wykonawców na żelowanych płytkach miedzianych w dawnej technologii (aparat skrzynkowy z odpowiednim obiektywem), na spotkaniu był też Quint w oryginale po cywilnemu :) pokazali te zdjęcia – robiły wrażenie. Jest nagrany filmowy materiał, czy to wyjdzie nie wiadomo, szukają dofinansowania. Przedstawienie więc nie przepadło, poza tym za rok będzie znów grane.

 

Co do wielkiej symfoniki - też bym chciał ale to wymaga dłuuuugich godzin morderczej pracy przez lata, to tak jak z urbanistyką. To trwa długo i potrzebuje ciągłego wysiłku, nieodpuszczania i równego finansowania, odpowiedniej organizacji, kultury pracy, umiejętności rozmowy stron, wzajemnego szacunku do siebie, pracy i tego drugiego. Dobra klasyczna symfonika nie jest do zrealizowania bo tak sobie polityk zażyczy. Ostatnio byłem w Hamburgu i najlepsze z architektury były tam przestrzenie publiczne będące efektem dziesiątek lat pracy i przewidywania, konsekwencji, w porównaniu z Hamburgiem Berlin to kompletny eintopf, przybrudzony, brzydki, ciężki i obciążony polityką.

Dzięki za wyczerpujący wpis. A przy okazji: dużo Pa wie o działalności instytucji, tyle szczegółów więc, jak rozumiem jest Pan którąś z nich związany zawodowo?

No i szkoda, że znowu muszą szukać pieniędzy aż Dux laskawie wyda, no ,ale takie czasy.

Wszystko rozumiem a nawet wiem w związku z gażami, funduszami etc. Co nie zmienia faktu, że bilety były zbyt wysokie nawet gdyby ten recital odbył się w Warszawie.

A skąd Pan wie o tym "za darmo" występowaniu uczestników filharmonicznego cyklu z muzyką elektroniczną? Tak z czystej ciekawości pytam, sądziłem, że to bardzo ścisła tajemnica umów z artystami etc.

Muzycznie jestem amatorem ale znam parę osób ze środowiska, jednych lepiej, innych mniej. Wszystko jest bardziej skomplikowane kiedy się nieco wejdzie do środka :) Darmowo występują nieraz soliści prowadzący warsztaty, tj. mają pokrycie kosztów z różnych źródeł czyli Filharmonia nie płaci, za koncerty wszystko oczywiście płatne ale np. programy edukacyjne w FS niektórzy rzeczywiście traktują jako misję i bardzo im się to chwali, można znaleźć wśród muzyków ludzi którzy wiele swego wysiłku robią bez sensownego wynagrodzenia czy za friko, po prostu ciężko im się oderwać od tego co kochają a że mały na to popyt... Jednocześnie w naszej radosnej orkiestrze na błotach działają też ludzie którzy tylko czekają na zakończenie koncertu i fajrant, inni są niereformowali technicznie ale na szczęście orkiestra stopniowo jest odmładzana i są zmiany na lepsze :D Strusińska wniosła nieco inne obyczaje bo niby to branża kulturalna a folwarczne zapędy niektórych nadal są nierzadkie.

Szkoda że ta muzyka jest niedoceniana jako rzemiosło bo tym jest przede wszystkim i bez niego trudno o sztukę. To nie hobby a nieraz takim bywa ze względów materialnych. Ogólnie to niedoceniany u nas zawód, z wielu względów. W Niemczech owszem, orkiestry też mają problemy organizacyjno-finansowe choć na innym pułapie ale status muzyka symfonicznego nadal jest tam znaczny, nie zawaham się powiedzieć że wyższy niż lekarzy (choć gorzej płatny ale nie tak gorzej jak można by się spodziewać) co u naszych rodaków może budzić zdziwienie. Piękny zawód a że tutaj często niepotrzebny, stąd ciągła ucieczka stąd lepszych egzemplarzy. Są wyjątki a już kameralistyka przewyższa większość naszych orkiestr dość mocno.

Akustyka w nowej filharmonii szczecińskiej to ciekawy przykład kompromisów dużych kubatur. Chcieli żeby wszędzie było słychać i zrobili ale to wpływa na barwę bo nie da się jej utrzymać przy tylu odbiciach, zresztą, dużo zależy i od rodzaju muzyki, np. na niedawny koncert Take 6 dali na bokach ekrany i kotarę z tyłu żeby dostroić wszystko do nagłośnienia bo to zupełnie inne wymagania.

Akustyka (nie jestem specjalistą choć jakieś tam przygotowanie muzyczne i osłuchanie mam) jest szerokim tematem i jest też w dużej mierze kwestią naszej wrażliwości i priorytetów brzmieniowych. Każda sala musi się nastroić i to trochę trwa. Sala symfoniczna w Szczecinie jest moim zdaniem jedną z lepszych w Polsce na pewno lepszą od NFM gdzie w ustrój akustyczny włożono o wiele więcej starań i pieniędzy.

Problemem w szczecińskiej salil jest jednak syczące oświetlenie ledowe (ma się to ponoć zmienić, dostała filharmonia na to pieniądze) i czasem nazbyt głośno pracująca klimatyzacja (w "nowej" Operze ten sam problem) - na ile jest to kwestia nieodwracalna a na ile do korekty - nie wiem. Jeśli idzie o barwę. Oczywiście, tak jak piszesz, wiele zależy od rodzaju muzyki, artykulacji dynamiki itd. Strusińska próbowała chyba na paru koncertach zmienić ustawienie orkiestry na b. angielskie i nawet to fajnie brzmiało. Nie wiem dlaczego potem było po staremu. A propos: skoro było tak fajnie to dlaczego zakończyła z filharmonią współpracę? Miała lepsze oferty pracy? Jej kalendarz występów na stronie www nie jest przesadnie bogaty...

Tak, orkiestra Filharmonii odświeża się wiekowo, ale paru tam ciągle siedzi, jeden jest chyba nawet wieczny jak Lenin, czuje się, że to obojętni rutyniarze ożywiający się tylko gdy trzeba jakiegoś dyrygenta wysadzić, bo nadepnie na odcisk. Nie wiem dokładnie jak to tam było z Michałem Dworzyńskim, ale to była, pamiętam trochę jednak siara w polskim środowisku muzycznym, że dyrygentowi o takim talencie (Paszport "Polityki") i warsztacie szczecińscy muzycy szczecińscy zarzucali brak...warsztatu właśnie.

A przy okazji: widzę, że jesteś niezle poinformowany :) to może znasz jakieś szczegóły na temat następnego sezonu Filharmonii? ;) Opera na Zamku zaczyna sprzedawać bilety np. na "Carmen" bez podania choćby nazwisk reżysera i dyrygenta, no, ale to tam klasyka. Może niektórzy lubią kupować kota w worku? A swoją drogą szkoda, że ta Opera nie poszła śladem scenicznej kameralistyki jak "Śruba", jakieś małoobsadowe bel canto czy coś w tym stylu. Wystawiając "Carmen" trzeba mieć świetną orkiestrę i świetnych protagonistów a nie miejscową mezzo śpiewającą na przemian Flore w "Traviacie", Fenene w "Nabucco" czy Mrs Grose w "Śrubie". Eh...

Wentylacja w salach koncertowych to piękny przykład „przystawania” naszych przepisów technicznych i proceduralnych do rzeczywistości. Z jednej strony wymagane jest odpowiednie tempo wymiany powietrza, z drugiej głównym kryterium przy zamówieniach musi pozostać cena (inaczej kontrola NIKu, CBA i co tam jeszcze) a do tego brak praktyki krajowych wykonawców w takich specyficznych realizacjach (szczególnie tych którzy wygrywają przetargi :D )

 

Owszem, konkurs wygrało hiszpańskie biuro Barozzi&Veiga tyle że oni nie mieli uprawnień do sporządzenia projektu do pozwolenia na budowę i wykonawczego – to muszą robić ludzie z krajowymi uprawnieniami, tutaj było to StudioA4 ze Szczecina. Teoretycznie niezłe, miewają czasem niezłe pomysły ale już wiele razy pokazali że od strony technicznie potrafią zrobić g… w pozłotce. Robili to bo wygrali przetarg na sporządzenie dokumentacji do projektu Hiszpanów, musieli przecież przerobić ich projekt na nasze warunki techniczne (szerokości przejść, schody, drzwi, instalacje, dopasować różne rozwiązania, oryginalne hiszpańskie schody na sali były nie do adaptacji i nieco je zmieniając w A4 nazwali w dokumentacji… rampą :D co skutkuje innymi wymogami przez co salę udało się dopasować do przepisów. Parking z hardorową końcówką zjazdu to kolejny przykład, to zresztą poprawiono, podobnie jak domontowano antyślizgacze na sali. Pozamieniano też nieco materiałów, normalne w adaptacjach projektów międzynarodowych biur, nasze przepisy są tutaj mało życiowe, mało w którym kraju politycy w ogóle biorą się za regulacje wymogów technicznych jak u nas, z reguły pozostawione jest to organizacjom branżowo-przemysłowym i projektantom. U nas przepisy to twarde regulacje ministerialnych rozporządzeń przez co w budowlance pojawia się wiele „ciekawych” zjawisk a podczas budów wiele osób staje na krawędzi zawału (często sami sobie winni) ;)

Ja się nie przejmuję wentylacją i oświetleniem, to i tak lepiej niż było chociaż sam bym dokładniej opisał w SIWZ co powinny dawać rozwiązania projektowe i ich realizacja bo można to było zrobić lepiej tyle że nie było kim - dobry projektant z doświadczeniem w branży nie będzie pracował za stawki z urzędów robiąc im SIWZ a jeżeli czegoś nie ma w kontrakcie to nie trzeba tego robić a kryterium decydującym pozostaje przecież cena bo mamy Prawo Zamówień Publicznych, tak samo dla twórców dokumentacji jak wykonawców… Kolejne poprawki są robione, w Operze jest wygodniej z różnych względów, w naszym klimacie to wnętrze po prostu lepiej pracuje na powietrze, kto był na południu Europy od razu zrozumie pomysł na Filharmonię, u nas to nieco inaczej działa.

Nie tylko u nas są problemy. W Hamburgu po wielkich przebojach kończą powoli nową filharmonię, tam popękały im mury w których osadzono nową konstrukcję, musieli przeprojektować układ nośny, efekt końcowy też nie przypomina żagla jak to było na wizkach ale to nic dziwnego, żadna wizka nie przypomina realiów bo to marketing i photoshop. Te kwadratowe okienka przepruwające dawny magazyn kakao są genialne – kto to wymyślił?!…) Kolejne problemy wyjdą później i niby oddadzą budowę w 2017 ale wszystko skończą pewnie z dwa lata później. Tak to wyglądało parę dni temu:

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

post-158-0-04322900-1467702066_thumb.jpg

post-158-0-45146100-1467702170_thumb.jpg

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Dzięki za szeroki opis i fotki z Hamburga. Śledzę tę inwestycję jako przykład jak bardzo ogromniasty budżet itd. może być sporą przeszkodą dla dobrej architektury i innych kwestii. A z otwarciem Filharmonii w Hamburgu to podobne hece chyba jak z lotniskiem w Berlinie ;)

U nas przykładem mega przefajnowania i przeinwestowania jest wrocławskie Narodowe Forum Muzyki w którym bywam na koncertach - architektonicznie toporne do bólu, wnętrza nie umywają się po każdym względem do FS, akustyka, moim zdaniem, poniżej oczekiwań. A słuchałem tam przeróżnych gatunków od Filharmoników Londyńskich po jazz. Sale kameralne przypominają świetlice z dostawianymi krzesłami. Szkoda :( Czy Opera na Zamku jest wygodniejsza? Tu się raczeni nie zgodzimy. Przez jakiś czas było tam za gorąco, ale zaczeli wpuszczać nawiew - wprowadza dyskomfort w słuchaniu, ale nie trzeba zdejmować marynarki ;) O projekcie balkonu, a zwłaszcza jego bocznych miejsc lepiej nie wspominać. Choć generalnie rozumiem jak mega trudna jest taka przebudowa i zrobienie w miarę nowoczesnego teatru muzycznego w takich przestrzeniach. Przy wszystkich różnicach - ile to już remontują berlińską Staatsoper? Chyba z 10 lat będzie...Ale w sumie Opera na Zamku mi się podoba, akustyka jest naprawdę bardzo dobra i myślę, że śpiewacy mają tam komfort śpiewania. Masakrą jest jednak oprawa czyli "bufet" wepchnięty w kąt podczas gdy Galeria Południowa stoi pusta i zamknięta, bileterki otwierające zwykle jedno skrzydło drzwi na salę, podawanie obsad na parę dni przed spektaklem...To są detale bardzo pracujące na wizerunek i zaufanie publiczności do instytucji. Mam wrażenie, że Filharmonia jest nawet krok do przodu po tym względem a Opera Szczecińska tkwi w okresie "pierwszego Kunca" ;) A swoją droga ciekawe jak sobie Warcisław poradzi w Oprze Bałtyckiej? Zawsze miał głowę pełną szalonych pomysłów - niestety przeważnie od urzędników i ew. "mecenasów" widział figę z makiem.

Rozwiązanie funkcji w operze to kamikaze, ogólnie - niemożliwe. Zamiast budować coś nowego zdecydowano się na pozostawienie instytucji na zamku więc mamy improwizację. Biorąc pod uwagę różne uwarunkowania i możliwości lokalnego biura wyszło naprawdę dobrze. Wpieniają mnie widoczne z dziedzińca czerpnie i wyrzutnie wentylacyjne na dachu, z bufetem, organizacją komunikacji.... jest jak jest, pewnie też zamek narzucił pewne rozwiązania a nie wiem jak udało im się tam uzgodnić pożarówkę (oczywiście wniosek do wojewódzkiego komendanta o odstępstwa od warunków) i ewakuację przez zamek po tych schodach chociaż widać że parę rzeczy pomysłowo rozwiązali. Jest lepiej, może kiedyś po remoncie parę rzeczy od razu się ulepszy, ta budowa i tak prawie się rozleciała, to co jest nie pokrywa się zresztą z projektem bo wykonawcy poszli po swojemu i jak mówił inwestor o czym projektantów na czas nie powiadomiono.... z wentylacją na zamku jest problem, doszli do tego że mocno wentylują przed i podczas przerwy, podczas spektaklu dają na najniższych obrotach - ta wentylacja też zresztą się różni od projektowanej bo wykonawcy z przetargu dali zamiennik od pewnej znanej i "lubianej" przez projektantów krajowej firmy, efekty właśnie słychać, inwestor szczęśliwy bo oszczędził. Kolega ze studiów pracuje w biurze które projektowało operę, na tej robocie w trakcie o mało nie zbankrutowali ale na końcu wyszli na plus :D

Biorąc pod uwagę komplikację tej inwestycji dobrze że wszystko doszło do końca.

Kunc miał pomysły tyle że środowisko administracji krajowej i samorządowej w Szczecinie traktuje kulturę jak traktuje. Co do planów opery można się tam popytać i nic nie wiadomo, improwizacja bywa korzystna ale widać różnicę pomiędzy solidną pracą organizacyjno-promocyjną w Filharmonii a bałaganem w Operze, tutaj niestety niewiele poza formą (dobre i to) się zmieniło. Na żywo Jacek Jekiel robi dobre wrażenie ale do zarządzania instytucją w takim środowisku trzeba mieć charakter, chęci i plan a tego trochę chyba brakuje, taki rozgadany ale nic konkretnego. Działacz od marszałka...

Zawsze chciałem, żeby Operą na Zamku zarządzał wreszcie ktoś z porządnego konkursu ogólnopolskiego czy nawet międzynarodowego, ktoś kto ma sobą pracę w innym silniejszym ośrodku i mógłby przewietrzyć Szczecin, dodać energii. Coś takiego stało się chyba w Filharmonii - wygrała dziewczyna, która ma solidne przygotowanie formalne (muzykologia, jakieś chyba studia z zarządzania itp.) i pracowała w stolicy, w bądź co bądź, innowacyjnej instytucji kultury jaką jest MPW. Nie wiem na ile to finalnie wyjdzie, ale widać, że próbują wymyśleć i zorganizować filharmonię trochę od nowa i rzeczywiście chcą przyciągnąć i przytrzymać publiczność.

W Operze wygrał konkurs lokalny urzędnik i erudyta (?), który nawet zaczął stylizować swój wizerunek na bardziej luzacko-artystyczny. Może z jednej strony to ma plusy, bo zna pewnie na wylot polityczne i urzędnicze uwarunkowania lokalnego podwórka z drugiej jednak strony problemem jest chyba brak realnego zaangażowania i zainteresowania sztuką operową z jego strony, kontaktów menedżerskich w świecie muzyki klasycznej. No, chyba, że czegoś o nim nie wiem. Ma, przynajmniej tak to widać na zewnątrz, niezłego dyrektora artystycznego, który stara się o ciekawy repertuar i nagrania. Tylko wielka szkoda, że Opera zachowuje się tak jakby sama nie wierzyła w sukces. Wyprodukowali jedno z najlepszych przedstawień w Polsce (mówię o "The Turn of the Screw"), posypały się dobre i wręcz entuzjastyczne recenzje w mediach krajowych a nie byli w stanie zapewnić publiczności na kolejnych spektaklach po premierze gdzie "Śruba" szła przy zapełnionych do połowy rzędach. Jasne, to jest bardzo nietypowy dla polskich scen muzycznych repertuar, o publiczność trzeba by było walczyć i w miastach o większych nawykach chodzenia do opery, ale mam wrażenie, że w szczecińskiej Operze nie zrobiono prawie nic, żeby przyciągnąć na te spektakle (w przyszłym sezonie, z tego co widzę, tylko dwa przedstawienia!). No chyba, że obowiązuje tam filozofia - zbieramy widownię na "Traviatę" i "Carmen" a Brittena robimy dla warszawskich recenzentów, ot, taka swoista forma promocji, żeby nie zapomnieli, że w Szczecinie jest opera. Jeśli tak to nie wróżę tej strategii powodzenia :( Mam nadzieję, że nie zamęczamy tymi szczecińskimi sprawami Użytkowników z Polski, ale wybaczcie nam. O Szczecinie jest tak mało i rzadko gdziekolwiek, że chyba nic się nie stało ;)

No to myślę tak samo. Bardzo mi miło :) Jak widać są w Szczecinie ludzie dobrej woli. Jeszcze parę pokoleń i coś z tego będzie ;)

Jeżeli ktoś chce pociągnąć temat własnego miasta proszę bardzo bo za mało się o tym mówi. Kultura w naszym społeczeństwie ogólnie jest raczej z boku i jeżeli już coś mówią to Warszawa czy któreś z największych miast a przecież różne bywają przypadki. Polska to nie tylko pięć największych aglomeracji.

Z ciekawości zadzwoniłem dzisiaj do działu promocji Opery na Zamku z pytaniem - czy aby wydajecie może Brittena na DVD? Pani, oczywiście, nic kompletnie nie było wiadomo na ten temat ale uprzejmie zaprosiła na przedstawienie "Dokręcania śruby" po wakacjach.

W sumie szkoda, bo jak nic ten spektakl zasługuje na rozpowszechnianie audiowizualne. Wydawca, np. Dux, powinien się to zaangażować a nie tylko łaskawie przyjmować projekty na które ktoś zebrał kasę w Internecie.

Klimat wytworzony na scenie jest świetny, lepszy niż w tym wykonaniu:

Jest dzisiaj nowy przekład Jacka Dehnela,

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

i oczywiście ekranizacje, ta chyba najlepiej zrobiona:

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

kiedyś pojawił się również film - prequel powieści James'a gdzie Quinta zagrał... Marlon Brando. Film taki sobie chociaż ma klimat.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

 

Ja się cieszę że i tak wyszło to co jest, do czasu zbudowania sensownego systemu finansowania kultury w Szczecinie podobne przedsięwzięcia będą wielką improwizacją. Ta wyszła dobrze :) Co do Carmen to przyjmuję podobne pomysły jako regularny przejaw lokalnego przerostu formy nad treścią, podobnie jak niegdysiejszy Mahler w Filharmonii Szczecińskiej.

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ukryta Zawartość

    Zaloguj się, aby zobaczyć treść.
Zaloguj się, aby zobaczyć treść (możliwe logowanie za pomocą )

Ale o którego Mahlera w FSz chodzi? Kindertotenlieder, mimo dobrej solistki, orkiestra zagrała katastrofalnie.

Ale Symfonia D-dur i Lieder eines fahrenden pod Leopoldem Hagerem zagrali naprawdę świetnie. I oba koncerty w jednym (minionym) sezonie. Ta orkiestra jest strasznie nierówna, ale jakiś potencjał jednak ma. Może Borowicz coś z nich wykrzesa w nagraniu z B.Niziołem choć to będzie tylko Karłowicz...

Jeśli idzie o Brittena w Operze na Zamku. Nie wiem czy improwizacja gdyż zapowiadane to było, jak pamiętam, jeszcze przed końcem remontu więc pewnie jakoś tam się do tego szykowali. Gdzieś słyszałem czy czytałem, że środki pozyskano od jakiegoś "Towarzystwa Brittenowskiego" (czy coś w ten deseń).

No to miałem pecha, bo byłem na koncercie z Malzewem.

Miałem na myśli dawne wykonania symfonii tysiąca. Salwarowski miał ambicje i pomysł ale to nie miało sensu, nie ta orkiestra. Takie rzeczy ledwo wychodzą świetnym orkiestrom nie mówiąc o teoretycznym uwzględnieniu strony akustycznej - niemożliwej do dobrej realizacji bo odpowiednio kubaturowe sale nie mają dobrej akustyki (jak np. berlińska czy przyszła hamburska czyli wielkie jajo z krzywizn w układzie centralnym z orkiestrą pośrodku).

Przez wieki grano mniejsze składy i nikt nie umarł, czasami się zastanawiam po co utrzymywać pełną orkiestrę symfoniczną, nie można po prostu dobrze grać w orkiestrze około 30-osobowej z płynnie rozbudowywanymi sekcjami w zależności od repertuaru? Na to napisano z pij razy drzwi 60% materiału symfonicznego, dużo pisano też na to współczechy w międzywojniu, dopiero w połowie XIX wieku zaczęły wchodzić wielkie orkiestry.

Czasami orkiestra szczecińska gra lepiej tj. nie ma mocnych obsuw ale kiedy porówna się ją z tym jakie brzmienie potrafią wypracować w dobrych orkiestrach europejskich (no, jest ich z 30?) to widać że porywanie się na symfonikę czasami nie ma wielkiego sensu, podobnie jak i w przypadku gorszych zachodnich zespołów. Lepiej by te środki rozdysponować na edukację i kameralistykę. Słuchając dobrych zespołów - jak można kształtować barwę, płynnie operować dynamiką pomiędzy sekcjami, tworzyć spójne, czytelne plany muzyczne - można pomyśleć czy powszechność zespołów symfonicznych na świecie nie robi więcej złego niż dobrego, dodając nurt hip który zmienił możliwości interpretacji klasycyzmu i wczesnego romantyzmu (nawet na tym w/w w tym wątku koncercie w kościele z niepasującą akustyką Beethoven na kameralnym zespole z oryginalnymi instrumentami stał się ciekawą, lekką i pełną detali kompozycją a nie monologiem ciężkiej wielkiej orkiestry)... Oczywiście wszystko zależy od punktu widzenia po co się słucha.

Dzisiaj nie ma jednoznacznie dobrych rozwiązań, jest wybór i da się realizować jedną z wielu dróg na raz, nie da się ciągnąć wszystkich, chyba... że przez impresariat i to jest jakiś pomysł na rolę instytucji publicznych. Dawania wyboru a nie utrzymywanie... dzielnej walki z problemami które sami sobie stworzyliśmy.

 

To tak jak z drogą brukową z granitu. Bruk może być równy, nie musi być tak głośny i trząść jak to zwykle bywa ale trzeba chcieć, zapłacić odpowiednie pieniądze i pilnować materiałów, kolejnych warstw podłoża, zagęszczenia. Inaczej będzie jak u nas czyli kostka na piachu bez kruszywa i dobrej kanalizacji deszczowej co wszystko razem wpływa na całość. Jak z orkiestrą, nie da się "trochę".

W sumie to się zgadzam. Faktycznie to temat pod rozwagę - czy jest sens utrzymywać wielką orkiestrę symfoniczną a do tego jeszcze ją powiększać o zaproszonych muzyków w przypadku niektórych ryzykownych wyborów repertuarowych? Choć z drugiej strony znajoma, uwielbiająca Mahlera i jeżdżąca regularnie na ten repertuar do "Berlińczyków", była zachwycona wprowadzeniem jego symfoniki do repertuaru FS. Cóż...

Nie twierdzę, że np. Filharmonia Szczecin powinna zacząć grać wyłącznie kameralistykę, ale istotnie powinno się dostosować skład i repertuar do możliwości. A te ostatnie, powiedzmy sobie szczerze, nie są przesadnie duże w skali całego kraju. Ile właściwie mamy orkiestr, które, przy sporej dawce dobrej woli, możemy choć trochę porównywać z europejską pierwszą ligą? Na pewno nie Filharmonię Narodową, która np. ostatnio zupełnie sobie nie poradziła z Wagnerem, może tylko NOSPR może być tu brany pod uwagę. A i to jest dyskusyjne.

Swoją drogą ciekawa sprawa z tym Gorzowem. Budowanie tam, w nieco ponad 100 tys mieście, w pobliżu Filharmonii w Poznaniu i Szczecinie, było jakimś kosmosem z drugiej strony pozazdrościć można, że orkiestra budowana jest od podstaw, z młodych muzyków...

Malzew zupełnie nie poradził sobie z tym Mahlerem co mnie zresztą bardzo zaskoczyło, bo, pamiętam, jakiś koncert w poprzednim sezonie, który pod jego dyrekcją wypadł naprawdę przyzwoicie. Co się stało? Ciekawie jak będzie z tym Norwegiem...Koncepcja Doroty Serwy ma dobre strony ale ma znaczne pułapki. Z jednej strony otwieranie się Filharmonii na różne środowiska i gusta daje szansę na utrzymywanie frekwencji, z drugiej jednak strony orkiestra o tak niestabilnym, nawet jak na polskie warunki, poziomie grająca tak dużo różnych koncertów, bez porządnego i stałego "trenera" (bo o kreowaniu interpretacji tam raczej nie ma mowy) ma nikłe szanse by stać się rzeczywiście rozpoznawalną marką. A jeśli teraz, gdy instytucja ma swoje "pięć minut", muzycy się nie poderwą do rozwoju to już nie wiem kiedy?

Akustyka (nie jestem specjalistą choć jakieś tam przygotowanie muzyczne i osłuchanie mam) jest szerokim tematem i jest też w dużej mierze kwestią naszej wrażliwości i priorytetów brzmieniowych. Każda sala musi się nastroić i to trochę trwa. Sala symfoniczna w Szczecinie jest moim zdaniem jedną z lepszych w Polsce na pewno lepszą od NFM gdzie w ustrój akustyczny włożono o wiele więcej starań i pieniędzy.

(...)

U nas przykładem mega przefajnowania i przeinwestowania jest wrocławskie Narodowe Forum Muzyki w którym bywam na koncertach - architektonicznie toporne do bólu, wnętrza nie umywają się po każdym względem do FS, akustyka, moim zdaniem, poniżej oczekiwań. A słuchałem tam przeróżnych gatunków od Filharmoników Londyńskich po jazz. Sale kameralne przypominają świetlice z dostawianymi krzesłami. Szkoda :(

 

Ze Szczecinem porównania nie mam, natomiast w NarForMuzie (jak nowe monstrum wdzięcznie ochrzcił niegdyś nasz forumowy kolega) bywam dość regularnie i też mam swoje spostrzeżenia. W pewnej części również negatywne, ale nie przesadzałbym z "mega przefajnowaniem" - aż tak źle nie jest. :)

 

Co do akustyki, to świetne są sale kameralne - w których z kolei przeszkadzają właśnie świetlicowe krzesełka i całkowicie płaski poziom widowni. Począwszy od trzeciego-czwartego rzędu widoczność artystów spada niemal do zera - oczywiście nie jest to najistotniejsze, ale szkoda. Rozumiem, że taki pomysł ma sprzyjać swobodzie aranżacji relacji scena - widownia, jednak to, co dobre dla ułamka koncertów o szczególnych wymaganiach, na codzień się sprawdza słabo.

 

W sali głównej wrażenia akustyczne mocno zależą od miejsca, sposobu dostrojenia sali pod dany koncert (mam wrażenie, że wciąż się mocno eksperymentuje pod tym względem) oraz doświadczenia wykonawców (to ciekawe, jak różne zespoły o podobnym składzie instrumentalnym i wielkości potrafią różnie zabrzmieć). Mam już miejsca ulubione (niestety kosztowne) i takie do zdecydowanego unikania. Tu też zauważam zależność, o jakiej pisze Piotr - w poszukiwaniu akustycznego kompromisu postawiono na słyszalność i przejrzystość kosztem barwy. Nie jest więc tak różowo, jak się to maluje w licznych obiegowych peanach pochwalnych.

 

Ze spraw pozamuzycznych - koszmarny jest plac defilad przed budynkiem, a w samym wnętrzu parę rozwiązań mało praktycznych (choćby białe schody wymagające nieustannego czyszczenia).

 

Zarzuty stają się jednak drugorzędne, gdy zaczyna się brać pod uwagę muzykę i wykonawców, których można posłuchać w nowych wnętrzach. Grafik koncertów z minionego oraz obecnego sezonu przekonuje mnie jasno, że inwestycję można uznać za zdecydowanie trafioną. :)

Wrocław jest jednym z najważniejszych miast Polski i Europejską Stolicą Kultury 2016 - z pewnością zasługuje na nową salę koncertową zważywszy w jakich warunkach musiała przez lata pracować Filharmonia Wrocławska. Poza tym Vratislavia Cantans wreszcie znalazła należną przestrzeń i oprawę.

Zastanawiam się czy nie "przefajnowano" w sensie kosztów i rozmiaru. Wrocław to jednak nie jest Londyn, Berlin czy nawet Warszawa - czy potrzebna jest aż tak duża sala? Oczywiście gdy są wielkie gwiazdy i wielkie zespoły frekwencja dopisuje ale byłem na koncertach gdzie sala nie była pełna chyba nawet w 40 procentach (np. "Tristan i Izolda" pod Kaspszykiem w wykonaniu FN). Gdyby tak było w Szczecinie zaraz by się podniosły głosy, że Filharmonia (o połowę jeśli nie więcej tańsza od NFM i bez takich zrodel finansowania) jest zbędnym miejskim "gadżetem". W salach kameralnych NFM też najbardziej mi przeszkadza ta konwencja ustawiania krzeseł i zajmowania miejsca "kto pierwszy ten lepszy". Trochę dziwne, może na jakieś koncerty jazzowe to pasuje?

Jeśli idzie o akustykę to pewnie sala się ciągle stroi, ale, niestety, szału nie ma. Co mnie jednak zaskakuje i martwi i jak na środki jakie NFM pochłonęło. Tak, "plac defilad" i ten monstrualny parking to osobny temat. Ale i tak Wrocek jest jest piękny :)

Zastanawiam się czy nie "przefajnowano" w sensie kosztów i rozmiaru. Wrocław to jednak nie jest Londyn, Berlin czy nawet Warszawa - czy potrzebna jest aż tak duża sala? Oczywiście gdy są wielkie gwiazdy i wielkie zespoły frekwencja dopisuje ale byłem na koncertach gdzie sala nie była pełna chyba nawet w 40 procentach (np. "Tristan i Izolda" pod Kaspszykiem w wykonaniu FN).

 

Na Tristanie akurat nie byłem, ale generalnie mam inne doświadczenia. Frekwencja jest wysoka, nawet na koncertach, na których bym się tego nie spodziewał; wiele ma wręcz pełne "obłożenie". W przypadku większych atrakcji na dobre miejsca trzeba polować z dużym wyprzedzeniem (ja mam już np. skompletowane bilety na cały sezon 2016/17, tzn. oczywiście na interesujące mnie koncerty).

 

Faktem jest, że pewien wpływ ma efekt nowości - wciąż regularnie trafiają się "niedzielni" melomani, którzy nowy przybytek sztuki odwiedzają z czystej ciekawości i raczej jednorazowo (szczególnie, jeśli przypadkiem wycelują w koncerty MEN lub MPN, bo nieco łatwiej o miejsca ;-)). Niestety skutkuje to plagą oklasków między częściami utworów (nie pomagają przedkoncertowe prośby i zapowiedzi); a także rozmów na widowni prowadzonych mniej lub bardziej teatralnym szeptem (dzięki czemu można się przekonać, że projektując akustykę mocno preferowano dobrą słyszalność :-)).

 

PS. Na marginesie - ja darzę dawną siedzibę FW sporym sentymentem, i lubiłem jej specyficznie "ofensywną" akustykę. Ale faktem jest, że ściąganie do niej orkiestr formatu Wiener Philharmoniker, Budapest Festival czy London Symphony graniczyłoby z cudem.

Jako wrocławianin na pewno wiesz lepiej jeśli idzie o frekwencję. Ja bazuję na swoich wyrywkowych doświadczeniach i doniesieniach znajomych. Wydawało mi się, że jest nieco słabiej niż w nowych salach w Katowicach i Szczecinie. Ale z pewnością melomani bywający tam regularnie mają wiarygodniejszy ogląd.

Ja darzę starą siedzibę FW sentymentem ale tylko z powodu fajnych koncertów, które tam, m.in w ramach Wratislavii, doświadczyłem. Jednakże ta "sala gimnastyczna" to jednak często urągała...Zresztą tak było w wielu miastach Polski, Filharmonia Szczecińska zajmowała przez dziesięciolecia wyjątkowo nieprzyjemne miejsce - aulę UM. Ktoś może powiedzieć, że miała siedzibę adekwatną do swojego poziomu i rangi. Ale nowa przestrzeń zdeterminowała jednak jakościowy postęp w grze orkiestry, zarządzania i relacji odbiorców z instytucją. Filharmonia Poznańska nadal się nie doczekała własnej siedziby itd.

  • 1 miesiąc później...

Bardzo ciekawy przyszły sezon Filharmonii Szczecińskiej, która powoli wyrasta na najbardziej dynamiczną i innowacyjną tego typu instytucję w Polsce. I nie piszę tego z pobudek lokalnych, ale z bacznej obserwacji tego co się w różnych polskich filharmoniach proponuje. Szczecin stawia na ciekawą edukację najmłodszych i bardzo różnorodną ofertę dla tzw. melomanów.

Dla każdego coś miłego. Symfonika i kameralistyka (Narodowa Orkiestra Węgierska, Norwegian Chamber Orchestra, Danish String Quartet, Aukso i Kwartet Śląski), pianistyka (Kate Liu, Joaquín Achúcarro, Tristano, Gergely Bogányi ), muzyka źródeł, muzyka dawna i elektronika...A na razie ujawniono tylko plany do grudnia.

Kiedyś Szczecin bardzo odstawał odkąd jednak Filharmonia ma nową siedzibę coraz śmielej sobie poczyna (wkrótce pojawi się nowa płyta z Bartkiem Niziołem i Łukaszem Borowiczem, jeden z koncertów ukaże się na antenie radiowej Dwójki i coś tam ma skręcić też TVP Kultura) i różnice z Wrocławiem czy Katowicami są coraz mniejsze.

Opera na Zamku, mniej energicznie i z polotem zarządzana, zdecydowanie w cieniu Filharmonii. Tylko dwie nowe produkcje operowe są planowane a właściwie jedna - "Carmen", bo "Tannhausera" przywiezie teatr z Greifswaldu chyba. Raptem dwa razy pójdzie Britten, który był tu omawiany..Więcej chodzenia będą mieli zwolennicy baletu i koncertów (Sumi Jo i Artur Ruciński). Na współpracę obu instytucji raczej nie ma co liczyć gdyż jedna jest miejska (Filharmonia) a druga marszałkowska (Opera) a w Szczecinie to od lat bariera nie do pokonania.

  • 1 rok później...

Tak sobie słucham 2 koncertu fortepianowego Henry Litolffa - Donohoe/BournemouthSO/Litton. Nie jest to za dobra muzyka i właśnie, czy należy słuchać wyłącznie "wielkiej" czy "doskonałej" muzyki? Dobrze, jest to ułatwione bo nawet w nagraniach na nośnikach fizycznych nie mówiąc o spotify itd może przemknąć wiele rzeczy dających pewną, nie tak oczywistą, przyjemność. Podobnie z makaronem do pasty - wystarczy ze porządna nieklejąca mąka, odpowiedni czas połączenia z mięsem w marynacie i czosnkiem po czym dodanie i przetrawienie się wszystkiego na patelni, przed końcem ser do związania. Nie musi tam być świetna oliwa - wystarczy taka po prostu prawidłowa, pogłówkować które pomidory i którą paprykę dodać (bardzo ciekawą mam od szczecińskiego ambasadora spożywki Wielkiej Porty - na "Manhattanie").

Z muzyką rodzaju Scharwenki, Litolffa, Melcera jest tak że lepiej za dużo nie myśleć. Prochu nie wymyślili ale warsztatowo to bardzo porządnie zrobione konstrukcje. Wykorzystanie brzmienia orkiestry i instrumentu - DOSKONAŁE. To że nie ma tam wiele sensu i schematy... no nie jest to sztuka z ambicjami wytyczania nowych możliwości. Za to jak przyjemnie to wszystko brzmi! Klasyka idąc w rozwój języka i strukturalizmu dezawuuje nieco bardziej "użytkowe" komponowanie pod instrument. Ok, to wymaga dobrych wykonawców i właśnie wracając do Litolffa - Peter Donohoe ma srebro z konkursu Czajkowskiego w 1982 ale poza tym świetna mechanika że tak powiem, bardzo dobra. Z muzyki pozbawionej treści robi fresk pełen barw, zabawy czasem, coś jak filozofia francuska w XX wieku. Albo zapach kobiety którą kochamy. Można bez tego żyć ale dlaczego? Człowiek to także ta fizyczność.

Biorąc pod uwagę to z czym często egzystujemy na co dzień nie widzę konkurencji, oczywiście bez aspiracji do wybitności.

Warto słuchać i tych wybitnych, i tych utalentowanych rzemieślników. Przy pierwszych włączamy mózg, przy drugich pozostają emocje i fizyczność. Dobre kolumny są wskazane m.in. nagrania Hyperionu bardzo ładnie wszystko oddają. Tylko spokojnie, nie w tle, ustawiając sprzęt tak żeby wyłowić jak najwięcej.

51ldhEzsClL.jpg

  • Pokaż nowe odpowiedzi
  • Zarchiwizowany

    Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.



    • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

      • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
    • Biuletyn

      Chcesz być na bieżąco ze wszystkimi naszymi najnowszymi wiadomościami i informacjami?
      Zapisz się
    • KONTO PREMIUM


    • Ostatnio dodane opinie o sprzęcie

      Ostatnio dodane opinie o albumach

    • Najnowsze wpisy na blogu

    ×
    ×
    • Dodaj nową pozycję...

                      wykrzyknik.png

    Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
     

    Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
    Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

     

    Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

     

    Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

    Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.