Będąc w „Oszołomie” na Bielanach Wrocławskich, zobaczyłem ją, i już nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była to piękna, okrągła szpula z pomarańczowym przewodem do kosiarki.
Znając nie od dziś swój zapał we wkraczaniu na nieznane, zakupiłem ten piękny kabel. Długość – wg audiofilskich standardów – przekątna ogrodu. Wracając czym prędzej do domu, nie mogłem się doczekać wpięcia go w system...
No i stało się. Piękny, pomarańczowy przewód, z czarnymi drukowanymi napisami zdradzającymi producenta, z jednej strony wpięty do źródła, z drugiej do hi-endowego obciążenia. Drgającymi z przejęcia palcami naciskam guzik „power”.
Słychać delikatny, acz wyraźny, dźwięczno - metaliczny odgłos stycznika załączającego uzwojenie rozruchowe. Rozlega się buczenie – bas. Niezbyt głęboki, równo 50Hz, podkreślony, wypełniony parzystymi harmonicznymi. Jest tylko nieco podkreślony rezonansami plastikowej obudowy silnika. Po krótkiej chwili nieprzyjemne rezonanse wzmagają się. Pola magnetyczne już wirują z szaleńczą prędkością w szczelinie magnetycznej silnika indukcyjnego. Szeroki, aluminiowy wirnik zaczyna wykonywać ruch obrotowy, szum łożysk, szelest powietrza ciętego przez łopatki wentylatora zaczynają coraz wyraźniej dawać o sobie znać, tłumiąc nieco i tak już zdegradowany bas. Rozpoczyna się świst, na kształt szumu, coraz wyżej i wyżej. Mija kilka sekund. Średnica już cała wypełniona, żadnych sybilantów. Miękki bas zanika gdzieś stłumiony. Zostaje tylko warczenie niepodokręcanych elementów, szum i świst noży tnących przebrzydłe zielska.
Żaden z zakresów nie jest faworyzowany.
Ta-daaa – kosiarka działa. Można skosić ogródek :-)