Trzeba im oddać sprawiedliwość - to jedne z najwygodniejszych i najlepiej grających pchełek, jakie znam. Kupując je w ogóle nie planowałem słuchać na nich muzyki, miały służyć do odsłuchu wykładów. Tymczasem po pierwszych paru dniach cierpień brzmienie zaczęło się wygładzać, pojawił się wyraźnie zaznaczony i całkiem nisko schodzący bas, po prostu zaczęły grać.
Na potrzeby zastosowań przenośnych i to dobry sprzęt. Łatwe do wysterowania, grają głośno z silnym basem (jeszcze ich nie przesterowałem), bardzo przestrzennie i po prostu przyjemnie. Nie mają typowej dla pchełek charakterystyki brzmienia, powiedziałbym że raczej stanowią miniaturowy ekwiwalent HD590 z jasną, zaostrzoną górą i silnym niskim basem.
Natomiast kompletnie brakuje im tego ciepła, które stanowi niejako trademark firmy. Średnica, choć przyjemna i naturalnie brzmiąca, jest trochę cofnięta i żeby ją wydobyć, trzeba niekiedy lekko przyciąć pasmo, najlepiej już od 3kHz w górę. To 'przycinanie' przydaje się zwłaszcza przy głośnym słuchaniu, bo te maleństwa naprawdę potrafią zmęczyć wysokimi tonami, zwłaszcza gdy nagrania zrealizowane są słabo. Jak wspominałem, 550 stanowią w tym względzie przeciwieństwo ocieplonych, uspokojonych MX400/500 w których wytrzymać można dużo dłużej za cenę rezygnacji ze wstrząsów basowych i szczegółowości wysokich tonów.
W całościowym ujęciu - to najlepsze pchełki jakie znam, choć wynika to w dużej mierze z żałosnej jakości tanich słuchawek do portabli oferowanych przez konkurencję. Sony street style za 180 zł (mój najgłupszy bezodsłuchowy zakup dotąd) w porównaniu z nimi leżą i kwiczą; o pchełkach Philipsa czy Sony w ogóle wstyd wspominać. W przedziale do 150 zł najwyższe MXy są bezkonkurencyjne - wyżej zaczyna się panowanie sporo większych HD457 i PX100/200, a jeszcze wyżej Koss PortaPro.