Pierwsza rzecz jaka "rzuca sie w ucho" przy słuchaniu sto pięćdziesiatki to przepiękne oddanie barw i brak jakichkolwiek śladów agresji. Brzmienie Thule często określa się mianem "analogowego" i jest w tym sporo racji. Wzmacniacz próbuje trochę naśladować lampowe brzmienie, co częściowo się udaje, choć do pełnego szczęścia brakuje większej przejrzystości jaka cechuje dobre konstrukcje lampowe. Nie oznacza to jednak, że Thule ma kłopoty z analitycznością - wszystkie szczegóły z każdego podzakresu są bardzo rzetelnie oddane i nigdy nie mamy wrażenia, że tracimy coś z muzycznego przekazu. Wszystko jednak "podlane jest miodem", co tylko uprzyjemnia słuchanie. Pod tym względem Thule przypomina dawne konstrukcje MF i Pliniusa.
W odniesieniu do Thule często pojawia się zarzut o brak dynamiki. W przypadku niższych wzmacniaczy, takich jak IA100, faktycznie może być to problemem, natomiast sto pięćdziesiątka potrafi "przygrzać" jeśli wymaga tego sytuacja, a nawet zagrać nieco zaczepnie, choć nigdy nie wpada przy tym w szorstkośc albo agresję. Słychać też, że wzmiacniacz dysponuje dużą wydajnością prądową - nawet przy dużych natężeniach dźwięku i gęstych składach nie stwierdziłem żadnych śladów kompresji. Wyjątkiem mogą tu być jedynie orkiestrowe tutti z chórem i organami w tle, ale na takim teście wykładają sie nawet droższe konstrukcje zintegrowane - mahlerowskie brzmienia o natężeniu dźwięku zbliżonym do warunków naturalnych to raczej robota dla wydajnych końcówek mocy i co najmniej trójdrożnych kolumn podłogowych.
Zwolennikom popisów Marcusa Millera może nie spodobać się bas 150-tki, gdzie większy nacisk położono na głebię i barwę, niż na kontrolę. Jest to zdecydowane przeciwieństwo krótkiego, trzymanego w ryzach basu, który zaprezentowała np. testowana przeze mnie Jolida 1701A. Natomiast kontrabas wypada juz wyśmienicie - wyraźnie słychać poszczególne struny, pudło rezonansowe i różnice w omikrofonowaniu. Nic nie dudni, a dźwięki nie są przeciągane.
Średnica to juz same plusy - jest nieco "podgrzana", przez co wokale wypadają po prostu zniewalająco: dźwięk jest bardzo realistyczny i namacalny. Przy dobrze zrealizowanym nagraniu mamy poczucie, że wokalista stoi tuż przed nami.
Wysokim tonom też trudno cokolwiek zarzucić - są dźwięczne i detaliczne, nigdy choćby śladowo zapiaszczone czy krzykliwe.
Dodatkowym atutem 150-tki, i jak się zdążyłem zorientować, znakiem firmowym Thule jest przestrzenność, a zwłaszcza ostrość głębi. Dźwięki bez trudu odrywają się od kolumn i wypełniają całe pomieszczenie, a niektóre instrumenty można usłyszeć nawet za ścianą u sąsiada.
Thule poleciłbym przede wszystkim tym, którzy słuchają jazzu (zwłaszcza jego akustycznych odmian) i muzyki klasycznej (kameralistyki). Jeśli chodzi o te gatunki, naprawdę trudno znaleźć coś lepszego w tej cenie.