Primare A10
Primare A10 był próbą wymiany na coś lepszego Arcama Alpha 6 Plus. Wzmacniacz wyglądał bardzo ładnie, miał pilota, sporo ważył i był w stanie idealnym, jeżeli dodać do tego przystępną cenę (1800zł) wyglądało to wszystko na bardzo bezpieczną inwestycję. W istocie była ona bezpieczna, a być może nawet „zbyt bezpieczna”-jeżeli brać pod uwagę charakter brzmienia.
Po wpięciu w mój system dało się zauważyć uspokojenie dźwięku. Góra straciła blask, bas się skrócił, ale bez jakiejś specjalnej poprawy kontroli. Pierwsze wrażenia zdecydowanie nie były pozytywne. Miałem już wcześniej podobną sytuacje przy wymianie CD AKAI na 703 Pionieera, ale wtedy po pewnym czasie można było zauważyć ewidentne plusy tego drugiego. A 10 popracował u mnie parę dni i po pewnym czasie dźwięk zaczął „nabierać ciała”, do doskonałości było jednak daleko - góra pozostała matowa, bas równy, ale nieco rozmiękczony, a stereofonia mało sugestywna – ot... źródła dźwięku zwieszone gdzieś przed tobą w przestrzeni. Faktem jest, że brzmienie było czyste i pozbawione podbarwień, ale dla mnie było to zdecydowanie za mało. Aby dodać brzmieniu wigoru spróbowałem wymiany kabli (z tego co pamiętam to VDH The First na Qed Silver coś tam i inne) – porażających zmian zdecydowanie nie było. Po jakimś czasie podłączyłem ponownie Arcama i nie da się ukryć, że w moim ówczesnym systemie grał zdecydowanie lepiej od Primare.
Trudno wytykać Dziesiątce jakieś poważniejsze wady – są to raczej grzechy zaniechania – być może łącząc go z głośnikami o bardziej przenikliwej górze pasma (JMLab), lub bardziej analitycznym źródłem (Rotel 991) wypadłby bardziej korzystnie, jednakże wątpię, aby był w stanie zadowolić amatorów żywego brzmienia (wg. mnie trudno o jurniejsze kolumny niż ówcześnie używane przeze mnie Dali 450). Koniec końców wzmacniacz sprzedałem nie tracąc, co cieszy, ani złotówki, a największą zaletą, jaką mogę dziś wymienić jest jego... wygląd.