O muzyce:
Do tej płyty mam stosunek dość szczególny, bowiem kupiłem ją i przesłuchałem po raz pierwszy na dwa dni przed koncertem, który odbył się w czerwcu 1996 roku w Katowicach, a na którym to koncercie oczywiście byłem. Wtedy wszystko co miało etykietkę Deep Purple było dla mnie dobre, a zespół ten uważałem za Jeden z Najlepszych na Świecie. No cóż, od tego czasu minęło parę lat...
Album ten jest raczej przeciętny, mimo dużej dawki pałera i świeżego powiewu w postaci Steve'a Morse. Jest kilka naprawdę dobrych utworów, z "Sometimes I feel..." na czele, jednak zestawiono je na samym początku i po pierwszych czterech zaczyna się robić dość nudno. Od czasu do czasu któryś tam z muzyków popisuje się jakąś solówką, ale to wszystko już było wcześniej. W teksty raczej nie warto się wsłuchiwać.
***
Mniej więcej w tym samym czasie wyszedł album "Ossmozis" Ozzyego Osbournea - niby nieistotna informacja, ale zestawiając obok siebie chłopaków pochodzących z jednej epoki widać, że Ozzy mimo upływu lat potrafił jednak zaskoczyć wysoką formą i nagrać płytę, która jest jak rąbanie siekierą. W szerokim tego wyrażenia znaczeniu.
Purpendicular raczej nie zapisał się w historii muzyki rozrywkowej. Godny polecenia dla miłośników hard rocka, którzy nie zauważyli, że skończyły się lata 70-te.
O dźwięku:
Hałaśliwe to to i męczące. Wyraźnie podbito bas i soprany... Krew z uszu. Deep Purple nie miało i nie ma szczęścia do dobrej realizacji.