O muzyce:
Z ciekawością czytam nasz forumowy dział "opinie". Oto widzę, że tacy artyści, jak Cohen czy Dylan nie mają 'zaopiniowanych' żadnych ze swoich licznych dzieł. Czyżby ta muzyka była nieaudiofilska? Mam nadzieję, że tak nie jest.
Oto nowy Leonard, 70-cio letni dziadek, wydał nowy long. W zasadzie dla fanów LC taka informacja wystarcza: im żadna recenzja jest niepotrzebna, bo swego muzycznego idola słuchają od lat. Inni mogą zawsze sięgnąć do książek Daniela Wyszogrodzkiego i tłumaczeń Macieja Zembatego - tam dowiedzą się o Mistrzu wszystkiego.
Co można zatem o tej płycie powiedzieć: po pierwsze, dobrze że w ogóle jest, bo 70 lat to poważny wiek. Po drugie: okładka jest ciekawsza, niż poprzedni koszmarek z Ten New Songs. Po trzecie: wreszcie słuchać żywe instrumenty! Po ciekawej, ale monotonnej poprzedniej płycie, Cohen sięgnął po sax, żywe bębny i bas oraz trochę egzotyki: arabską lutnię oud czy żydowską harmonijkę (ktoś wie, jak to cudo wygląda?)
W skrócie płyta od początku do samiuśkiego końca w niczym nie zaskakuje, oprócz właśnie zagrania niektórych harmonii na akustycznych instrumentach oraz bardzo pozytywnego wydźwięku płyty jako całości mimo głebokiej zadumy nad przemijaniem i minionym życiem w tekstach.
LC jest już stary i potrzebuje takiej Sharon Robinson, aby nagrać z trudem kolejny album. Nie robi przy tym trasy, bo nie ma siły ani ochoty. Fani i tak kupują wszystko co nagra i wyda, a inni narzekają, że to nudy i takie proste i wtórne.
Dear Heather i Ten New Songs będziemy kochać później, gdy Go już zabraknie. I o tym właśnie jest ta płyta.
O dźwięku:
Czy pisanie o dźwięku z płyt LC ma jakikolwiek sens? Moim zdaniem, niewielki, więc dalsza część tej rubryki będzie zawierała tylko powtarzany tytuł płyty, aby zapełnić 150 znaków.
Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather - Dear Heather = LC 2004