Skocz do zawartości

1057 opinie płyty

Rush - Rush in Rio

Do napisania skłoniła mnie recenzja kolegi fubba, który napisał o koncercie Rush z Rio wydanym na DVD. Właściwie pospisuje się obiema rękami pod peanami na cześć tych trzch Kanadyjczyków. Grają rewelacyjne - technika, emocje, pomysły, perfekcja wykonawcza, ech... A to co wyrabia perkusista, to już jest na granicy ekwilibrystyki lub cyrku. Niewielu jest facetów, którzy potrafią grać na bębnach niemal melodycznie. A Neil Peart to umie. Zagrali na tym koncercie utwory ze wszystkich okresów swojej działalności i okazuje się, że te z lat 80. wcale nie są gorsze o najnowszych dokonań grupy. A kto wie czy nie lepsze. Po prostu rewelacja. Ale to DVD ma też swoje drugie, straszne oblicze - to realizacja. O tym obok.

Rush - hemispheres

W zasadzie miała to być recenzja zupełnie innej grupy,ale wczoraj będąc „w gościach”oglądałem koncert grupy Rush z przed 2 lat no i troszkę poniosło mnie ,czyli się kilka spostrzeżeń nasunęło (nie mówiac o wspomnieniach ,ale tymi nudzic nie zamierzam :) ) m.in.; - mimo 30 letniego stażu dali takiego ognia ,że hej – duża część nagrań studyjnych granych koncertowo naprawdę zyskuje - (to chyba wszyscy wiedzą ale....)większośc przeciętnych instrumentalistów gra tych trzech kanadyjczyków może przyprawić o zawał – technicznie są tam, gdzie niewielu dojdzie- poza tym co widać ,wyróżnia ich pełen profesjonalizm w tym co robią – zawsze będę ich cenił za to ,że mimo kilku wpadek ,można spodziewać się tego samego brzmienia,co by nie mówic maja swój styl – zaznaczę od razu że nie jestem jakimś zdesperowanym fanem grupy i pokroić za nich bym się nie dał,ale mam pewnego znajomego ,który kto wie:) ,zreszta pamiętam kiedyś może 15 lat wstecz byłem światkiem rozmowy na temat wyższości Rush nad innymi kapelami,co by nie mówić ciekawa konwersacja to była ;) – mimo częstych opini ze g. lee śpiewa tak ,że słuchać nie podobno,ja mówie tak ;faktycznie trzeba się przyzwyczaić wokal jest dosc specyficzny,ale z czasem okazuje się że idealnie komponuje się z brzmieniem grupy,poza tym warto wiedzieć ze na pierwszych płytach nie był jakoś wyróżniajacy się ,więc może warto sięgnąć po pierwsze dwa albumy :) oczywiście późniejszę są lepsze ,żeby nie było ;) jeszcze coś hmmm ... oglądając ten koncert stwierdziłem ,że panów peart-a i lifeson-a nie poznał bym dziś na ulicy nawet gdybym się o nich potknął – jak ten czas ucieka. Dobrze dośc majaczenia i do rzeczy. Jak wyżej wybór padł na album hemispheres ,dla mnie osobiście jeden z trzech albumów no może nawet dwóch z podium.Minusem lp. jest czas trwania,oj jakby chciało się więcej,a cała reszta to plusy niestety :) ,nawet napręzając się trudna znaleźć mi jakąś kuche. 18 minutowy cyngus x-1 ...niby nic nowego przecież już takie granie można było usłyszeć na wcześniejsym albumie,ale właśnie – to tu odnosi się wrazenie że muzyka chce nas wbić w fotel nie dajac chwili spokoju,cała treśc muz,utworu aranż,tempo,dynamika ,nastrój kompozycji[toż to raj dla każdego progresywnego ‘zboczka’] –zresztą wielokrotnie zmieniane-powoduje, że tak powiem delikatny szok, co wyprawia tych 3 panów.Nie mówiąc o czasie nagrania tej płyty. Mamy rok 78 ,a więc okres w którym rockowe dinozaury i ich następcy są powoli szlachtowane przez punkowych troglodytów,a tu taki kawałek. Circumstances i the trees różnia się tylko tym ,że są dużo krótsze no i może t.t delikatnie zachacza o muzyke dawną ,ale i tak w koncówce gitara pokazuje pazurki:) no i gwóźdźć programu la villa strangiato –zasadniczo nie mam co pisać o tym kawałku bo i tak będzie źle,więc może tak ,trzeba zerknac wyżej w cyngus-a tam gdzie pisze treśc utworu i cały opis pomnożyć razy 10 ,choć pewnie to i tak nieodda wszystkiego co usłyszymy w tych niecałych 10 minutach. Polecam. Co jeszcze, daje 4 gwiazdki ale plus jest tak duży że powinna być piątka.

McDonald and Giles - McDonald and Giles

Spotykam zbyt wielu kiwających głową na nazwę King Crimson, a nie znających mojej ulubionej płyty z ulubionego okresu. Jasna strona wczesnego KC dała nam właściwie jedną rzecz, ale za to przedniej marki. Pytanie ile jest KC w McD&G jest nie na miejscu - szkoda, że w KC później nie było już tyle McD&G... Na początek 'Suite in C' McDonalda: wieloczęściowy progresywny pasaż, solo Mistrza na flecie i Winwooda na keyboardach w drugiej, gęstej części, trochę "dętych" eksperymentów. Całość trzyma w ryzach Pete Giles ze swoim basem. Piękny stylistyczny misz-masz, świadectwo epoki. Potem poziom trochę spada: 'Flight Of The Ibis': chwilka na relaks z nutką akustyczną. 'Is She Waiting': wszak wszyscy lubimy Beatlesów, nie? 'Tomorrow's People': moje ulubione. Autorskie dziełko Michaela z czasów Giles, Giles & Fripp, świetna nietuzinkowa melodia z fletem i Blakesleyem na puzonie, trochę przesłodzony tekst (może odtrutka na '21st Century Schizoid Man' ?). I na koniec (cała druga strona winyla): 'Birdman' McDonalda do słów Sinfielda, znów wieloczęściowy korowód styli, faktur i temp. Polecam. To nie jest płyta, która odmieniła świat. To po prostu świetna muzyka i tyle. Nie potrafię znaleźć odpowiednich słów na określenie okładki... dobrze, że nie muszę jej oceniać ;-)

Metallica - Load

płyta nie dla każdego. mi osobiscie srednio do gustu przypadła.Płyta ta jest bardzo ugładzona powiedział bym nawet ze komercyjna troszke(tak jak jej następczyni reload). Chłopaki jakby zapomnieli o swym dotychczasowym dorobku i stylu jaki sobie przez lata wypracowali.gdy 1 raz przesłuchałem tą płyte byłem troche zawiedziony i tak zostało mi do dzis.spodziewałem sie czegos mocniejszego a tu klops. uważąm ze jest to płyta dla ludzi albo zaczynających przygode z metalem albo lubiących bardziej lajtowe granie.

Metallica - Ride The Lightning

kawał ciężkiego ,cudownego grania.płyta jest naprawde ostra, nie to co load i reload, to jest prawdziwy metal.Fight fire with fire poprostu mnie rozwala.totalna wyzywka uwielbiam tez instrumentalny the call of ktulu.mimo żę płyta ma już swe lata to dalej daje nieżłego kopa. zero komercji poprostu ostra jazda.Polecam

Derek Bailey - improvisation

Na wstępie powinienem zaznaczyć, że za gitarą szczególnie eklektyczną osobiście nie przepadam. W mojej kolekcji jest kilka płyt i to rzadko kupionych dla gitarzysty praktycznie wyjątkiem jest Jim Hall a po stronie akustycznej Marc Ducret. Z koncertami pod tym względem jest lepiej przeżycia estetyczne wprawdzie gwarantowali również ci wyżej wymienieni za to nie powiem świetnie bawiłem się zarówno na występach Pata Martino czy Johna Scofielda. Po prawdzie do zakupu tej pozycji skłoniły mnie dwa elementy. Pierwszy to tworząca się legenda wokół twórcy w sumie awangardowego często wyłączanego czy raczej trudnego do sklasyfikowania w jakimkolwiek nurcie jazzu. Drugi powód to tytuł płyty – Improwizacja - dodam solowa. Właśnie takie projekty lubię a szczególnie recitale. Tym razem mamy do czynienia z realizacją studyjną wydaje się, że trudniejszą w odbiorze bo nie ma tu chodźmy odrobimy napięcia na linii muzyk – słuchacz, które to często dodającego skrzydeł improwizatorowi lub wręcz jest niezbędne w procesie tworzenia. Derek mierzy się tu sam ze sobą zatrzymuje czas a podział płyty na utwory zdaje się sztucznym, niepotrzebnym tworem. Nagranie należy w tym przypadku rozpatrywać jako suitę zrealizowana z bardzo oszczędną acz bajeczną techniką. Przekaz jest niezwykle sugestywny bez żadnych ozdobników czy popisów. Muzyka oddziałuje na odbiorcę podobnie jak spojrzenie w japoński ogród w którym to muzyk jak mistrz miecza rozprawia się z przeciwnikiem bez zbędnych słów, ruchów, gestów. Po prostu zniewala jednym spojrzeniem nie dobywając ciężkiego oręża.

Bozzio, Levin, Stevens - Situation Dangerous

Trzej wymiatacze dają ognia, tak najkrócej można by opisać to co robią ci panowie. Każdy z nich to znakomity instrumentalista i muzyk. Stevens znakomicie używający gitar. Levin oprócz "tradycyjnej" gry na basie, używający tzw. stick's, czyli plastikowych przedłużeń palców, którymi to uderza w struny. Bozzio, który ilością zgromadzonych i używanych talerzy i talerzopodobnych ustrojstw, mógłby zapełnić wózek przeciętnego złomiarza. Grają bardzo dynamicznie, energetycznie. W spokojniejszych utworach czuje się drzemiącą nieopodal siłę, którą dysponuje to trio. Gościnnie na płycie usłyszeć można Marcusa Nanda na gitarze flamenco ("tziganne"). Rock w znakomitym wydaniu, nietuzinkowym, zagrany z rzadko spotykaną klasą.

David Bowie - The Rise and Fall of Ziggy Sturdust and the Spiders From Mars

Śmieszy mnie zachłystywanie się fanów Nirvany ich unplugged 'The Man Who Sold The World' i konsternacja po pytaniu o oryginał - David Bowie nie jest widać wystarczająco "teges" i proweniencja ta nie niesie wystarczającego splendoru. Pytam ich zawsze o Space Oddity, Hunky Dory czy Ziggiego - moje sugerowane must-have traktują zawsze wzruszeniem ramion. Zygmuś Gwiezdnypył i Marsjańskie Pająki uzyskuje u mnie nieznaczną przewagę nad resztą glitterowego okresu Davida, całą na mój gust świetną w konsumpcji. Wymyślona historia wzlotu i upadku pozaziemskiego rockmana, kreacja otwarta, dająca odbiorcy szansę na dośpiewanie sensu i morału. Trudno polecić pojedynczy kawałek, wszystkie są świetne, wszystkie są potrzebne. Przyjemny i melodyjny rock, bardzo ciekawe aranżacje za smyczkami i całym spektrum przeszkadzajek. Zarzucanie efekciarstwa w realizacji (szczególnie davidowego pojękiwania) jest nie na miejscu - to istota glitteru, nie lubisz - nie słuchasz. Ja radzę polubić. Zaprawdę lubię Ziggiego, nic na to nie poradzę. Cobain i Manson to tylko klisze.

Tom Waits - Real Gone

Słuchając pierwszego kawałka z RG pytamy: czy to aby nie nowy Fatboy Slim? O co chodzi? Płytka po pierwszym słuchaniu wydaje się być zbyt doładowana elektroniką, ale to pozory. Przy dokładniejszym słuchaniu ukazuje się ten cały brud, za który kochamy Toma. Brud, który każdy prawdziwy fan TW zna i szanuje. Mówiąc inaczej: te nagrania z osatatnich lat to konsekwencja tego, czym stało się małżeństwo z KB w sensie muzycznym: odejściem od knajpiano - rozmemłanego stylu na rzecz genialnego połączenia bluesa, czarnego humoru i całego rynsztokowego brudu. Trudno jest pisać o ulubionych artystach bez egzaltacji - kto lubi Bone Machine, czy ostatnie płyty TW, ten sięgnie po RG z wielką przyjemnością. Prawdziwa, głęboka i szczera ocena całego syfu tego świata. Doskonałe.

Tom Waits - Real Gone

To bardziej 'Blood Money' niż dość w końcu delikatna 'Alice'. A może eskalacja trendu, po której strach się bać ciągu dalszego. Chyba że cel zostanie osiągnięty i wszyscy z Waitsem w głowie albo oddadzą krew wannom albo wolność wariatkowom. Albo go zrozumieją i świat będzie lepszy. Mój ulubiony (słowo to razi w opisie tej płyty) kawałek to prawie jedenastominutowa mantra Sins Of The Father. Jest trochę materiału dla waitsowej błękitno-walentynkowej konserwy: How's It Gonna End czy Trampled Rose. Baza do rozważań czym słuchamy.

Nightwish - Angels Fall First

Nightwish to kapela grająca dziwny metal. Jednocześnie mocny i spokojny. Nieskomplikowany (riffy) i wyrafinowany (wokal). Kilku Finów i jedna... hmm... Finka :) to kolejny dość nowy zespół pokazujący, że ich kraj można chwalić nie tylko za Św. Mikołaja. No, ale do rzeczy. Na ich pierwszej płycie ciężko mi było jednoznacznie stwierdzić, czy faktycznie mam do czynienia z metalem. Później dowiedziałem się, że jest jakiś tam podgatunek metalu; nie pamiętam jaki, bo i po co? Ta wydumana nomenklatura i tak jest głupia. Tak czy inaczej przyznać trzeba, że co najmniej 5 z 12 utworów zdecydowanie do metalu nie należy, gdyż nie uświadczy się tam instrumentów charakterystycznych dla długowłosych :) Co czyni Nightwish tak niezwykłym? Jest to mistrzostwo, jakie pokazali nam muzycy łącząc ciężkie brzmienia z pięknym i niemal operowym głosem wokalistki. Ano, nie dość, że jest to rzadkość na rynku, to jeszcze sama idea została dobrze zrealizowana. Paradoksalnie, te dwa odmienne stylistycznie elementy nie tylko łączą się ze sobą, ale też dopełniają wyśmienicie. Oper nie lubię, a „zwykły” metal – o, zgrozo! – zubożał w moich uszach po kontakcie z „Angels Fall First”. Grupa gra i śpiewa tak, że przenosi nas (no dobra, mnie) do jakiegoś równoległego świata. Czy panuje tam aura baśni, czy też bardziej klimat fantasy, ciężko orzec. Dość powiedzieć, że pierwszy utwór (z którego słów znam tylko kilkanaście) przenosi mnie do lasu o poranku. Słońce leniwie przebija się przez korony drzew a mgła zaczyna się unosić. W oddali słyszę muzykę i tęskne wołanie. A tytuł utworu brzmi „Elvenpath” (dosłownie: ścieżka Elfów). Więc trafiłem! Być może jest to zasługa słów – kluczy, jaki słyszę w utworze (forest, full moon, sirens, beauty, etc.) ale niemal każdy z utworów „umie” zrobić ze słuchaczem coś podobnego. Jakiś nieopisany klimat panuje na tej płycie. Aura tajemniczości, niedopowiedzeń i przede wszystkim poruszającego piękna, jakie jest zasługą jedwabistego głosu „Pani Storyteller”. Trzeba jednak wiedzieć, że grupa gra nie tylko na gitarach i perkusji. Słyszy się wiele „przeszkadzajek”, które mają to do siebie, że czasem grają pierwsze skrzypce :P Niemal cały czas towarzyszy nam keyboard (ale nie brzmi jak rodem z disco polo :). Często zdarzają się też instrumenty, których nie potrafię nazwać – np. połączenie trójkąta z innymi jakimiś dzwonkami :) Tu i ówdzie słychać też flet i gitarę akustyczną. A utwór nr 10 to chyba pean na cześć instrumentu, który mógłby nazywać się tak, jak tytuł: Witchdrums. Ach, byłbym zapomniał: Do śpiewania włącza się też czasem jeden z facetów. I to, rzekomo, jest jeden z powodów, dla których kobiety też słuchają tego zespołu (gość jest ponoć przystojny). Natomiast co do głosu samej wokalistki (która prawdopodobnie gdyby nie wiek (>40) byłaby całkiem atrakcyjna, co jest nie bez znaczenia dla niektórych), potrafi być on operowy (najczęściej), ale też nieco bardziej „normalny”, naprawdę ta kobieta potrafi śpiewać baaardzo rozmaicie. A w utworze nr 7 głos jej nabiera zabarwienia niewątpliwie erotycznego. Sam zaś utwór zaczyna się partią mówioną („zapach kobiety [na nim] nie był mój”) i wychodzi jej to bardzo smakowicie. Utwór nosi tytuł... „Nymphomaniac Fantasia”. Zainteresowani? Ba! :) Dalej leci tak: „Lick my deepest” dalej nie powiem :P Nie wiem, komu mam polecić tę płytę. Na pewno fanom fantastyki. Metalom? Nie, muzyka jest zbyt delikatna. Audiofilom? Nie, to ich pierwsza płyta, brzmi średnio. Fanom opery? Może, jeśli są w stanie znieść gitary basowe :P Polecam ją ludziom wrażliwym na piękno. A zwłaszcza na piękno kobiecego głosu.

Apocalyptica - Apocalyptica

UWAGA!!! Nie kupować! Nie słuchać!!!! Płyta jest potworna. Jednego utwotu da się od biedy posłuchać, i koniec! Płakać mi się chce, ja widzę, co stało się z fińskimi geniuszami smyczka. NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!!

Apocalyptica - Reflections

Trzech utworów da się posłuchać, ale nie za często. Na okładce widnieje bardzo ładna pani. Szkoda, że to koniec zalet. Płyta jest bowiem ŻENUJĄCA. Miast "reflections" zwać się powinna "Upadek". Główną rolę przejęły przeszkadzajki, a cała płyta ma wydźwięk densowo-popowy. NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!!!! NIE ZACZYNAJCIE SWOJEJ PRZYGODY Z APOCALYPTICĄ OD TEJ PŁYTY!!!!!!!

Apocalyptica - Cult

Cult jest trzecią płytą Apocalypticy. Pozwolę sobie zacytować siebie: „Czym jest Apocalyptica – odsyłam do mojej recenzji płyty „Plays Metallica by four cellos”” Cult to niemal wyłącznie własne kompozycje fińskich muzyków. Co różni go od dwóch poprzednich płyt? Klimat, nastrój, sposób gry, jakość nagrania i... brzmienie. Mimo tej odmiany, Cult jest we wszelkich rankingach najwyżej ocenianą płytą Apocalypticy. Dlaczego – nie wiem. Płyty tej słucham dość rzadko, a za ten stan rzeczy mogę (no nareszcie !!! :) winić to forum, które... cóż, chyba uczyniło mnie choć trochę audiofilem. Bo to, co w Cult drażni mnie najbardziej, to brzmienie instrumentów i jakość ich nagrania. Chłopcy zaczęli łoić na smyczkach tak namiętnie, że totalne przesterowanie sygnału (już od godziny 9.) czyni muzykę nieznośną. Dotyczy to co najmniej połowy utworów. Reszta jest spokojniejsza; nie ma więc takiego natłoku dźwięku. Wyszukane kompozycje ostrych utworów mieszają się ze stosunkowo konwencjonalnymi balladami. Apogeum... wizji apokaliptycznych, powiedziałbym, osiągają wiolonczeliści przy utworze pt. „Hall Of The Mountain King” (cover znanego klasyka), technicznie najlepiej nagranym, ale również wymagającym – jak się zdaje – nadludzkich umiejętności. Przyznaję, że Cult ma klimat. Jest to ciężka płyta, artystycznie niezwykle odległa od poprzedniczek. Dodane zostały (z rzadka, na szczęście) rozmaite „przeszkadzajki”, jak talerz, tamburyn czy trójkąt. Zrobiono to po raz pierwszy, ale po raz ostatni z umiarem. Cult jest smutnym krążkiem, bowiem jest to ewidentnie ostatnia płyta tej rewelacyjnej grupy. Kto nie wierzy – niech przez chwilę (dłużej się nie da) posłucha nowszych „Reflections”, albo „Apocalyptica”.

Apocalyptica - Inquisition Symphony

Czym jest Apocalyptica – odsyłam do mojej recenzji płyty „Plays Metallica by four cellos” Nie ukrywam, że czułem po jej wysłuchaniu lekki niedosyt. Zdaje się, że muzycy wiedzieli, co robią :) Tak, Inquistion Symphony , wydana w 1998r., 2 lata po poprzedniej, to z pewnością moja ulubiona płyta fińskich wiolonczelistów. Jest na niej dokładnie to, czego mógłbym sobie zażyczyć: 5 coverów Metallicy. 2 covery Sepultury i 4 własne kompozycje. Ten krążek jest szybki, mroczny, klimatyczny, wciągający, pełen wirtuozerii i wreszcie... apokaliptyczny! Że posłużę się parafrazą słów Morfeusza: „Unfortunately, no one can be told what Apocalyptica is. You have to hear it for yourself.”. Postaram się więc opowiedzieć przynajmniej o moich wrażeniach. Grupa postanowiła zmienić nieco charakter tego, co ma grać jako gitara basowa. Brzmienie wiolonczeli teraz znacznie bardziej przypomina „wiosło”, co czyni muzyków bardziej jeszcze zaskakującymi. Covery nabrały wierności przekazu, dźwięk zrobił się bardziej basowy, a niektóre utwory... jakieś duszne, cięższe i ciemniejsze. Słuchając najbardziej kunsztownego utworu, jaki w życiu słyszałem (tytułowy) do dziś nie mogę wyjść z podziwu (riffy typu „ręka niemal szybsza od ucha”). Co tu dużo mówić – przy Inquistion Symhony pierwsza płyta genialnych Finów wydaje się być ugrzecznionym graniem. Nie sądziłem, że jest to możliwe. M.in. dlatego Inquistion Symhony jest jedną z pięciu moich ulubionych płyt. Tylko nie mówcie mi, że chwalę swoje :)

Apocalyptica - Plays Metallica By Four Cellos

Apocalyptica to grupa składająca się – jeszcze w roku 2004 – z czterech fińskich wiolonczelistów. Ich pierwsza płyta zawiera 8 coverów Metallicy, nagranych początkowo tylko (ponoć) dla zabawy. Patent polega na tym, że jedna wiolonczela „robi” za gitarę basową, druga za wokal, a dwie kolejne... cóż, robią całą resztę :) Oczywiście osłuchani fani Metallicy rozpoznają bez problemu poszczególne utwory, ale nie o to chodzi. Kiedy pierwszy raz usłyszałem ten zespół, pomyślałem „O, ciekawe brzmienie basowej.”. Ano, muzycy odkrywają brzmienie wiolonczeli na nowo, nie ograniczając się jedynie do użycia smyczków. Profanacja? Może i tak, ale efekt jest tego wart. Łączą talent Finów, ich pomysłowość, oraz technikę nagraniową otrzymujemy niesamowicie żywiołowy dźwięk. Taki... skoczny, sprężysty, wciągający i dynamiczny. Szybkie riffy Metallicy stają się... jeszcze szybsze, gdyż da się bez problemu odróżnić niemal każde szarpnięcie struny. Można powiedzieć – nuda. 74 minuty łojenia na wiolonczelach. Odpowiadam: oczywiście, można dodać perkusję, talerze, a nawet wokal. Efekt? Odsyłam do ich dwóch najnowszych płyt – „Reflections” i „Apocalyptica”. Można je opisać tylko jednym słowem – ŻENADA. Dlatego jeśli chcesz posłuchać Apocalypticy, to tylko „Plays Metallica by four cellos”, „Inquisition Symphony” lub „Cult”. OK., tyle tytułem wstępu :P Jeśli jesteś fanem Metallicy, to niech tytuły poniższych utworów rozbudzą Twoją ciekawość: 1 - Enter Sandman 2 - Master of Puppets 3 - Harvester of Sorrow 4 - The Unforgiven 5 - Sad But True 6 - Creeping Death 7 - Wherever I May Roam 8 - Welcome Home (Sanitarium) Moim zdaniem utwory nr 2,3,6,7 i 8 pokazują potencjał, jaki drzemie w tym zespole. Jest to też trochę wstęp do prawdziwie apokaliptycznych utworów na kolejnej płycie pt. „Inquisition Symphony”. Trzeba bowiem wiedzieć, że „...Four cellos” to najspokojniejsza płyta z trzech ww. (bo o dwóch kolejnych staram się nie pamiętać). Ciężko coś jeszcze dodać – po prostu sami posłuchajcie. Wrażenie robi takie, że słuchacz ocenia muzyków jako wirtuozów.

Jan Garbarek - In Praise of Dreams

ww płyta Garbarka trzyma się klimatu "I took up the runes". Już dawno przestałem dzieliś muzyke według gatunków a zacząłem na taką, która mi sie podob, lub nie. To co można usłyszać na ww płycie mi się podoba. J.G tworzy z pozostałymi muzykami leniwą opowieść, w którą słuchacz jest mimowolnie i podświadomie wciągany. Niby nic się nie dzieje, niby dźwięki sączące się z głośników są zupełnie niezobowiązujące, ale kiedy płyta się kończy, czegoś zaczyna nam brakować. Idealna płyta na długie zimowe wieczory z kieliszkiem porto w dłoni.

G3 - Joe Satriani/Johnson/Vai - G3 Live In Concert

Pomimo tego, że bardzo lubię szeroko rozumianą muzykę gitarową, to niestety ani Satriani, ani Vai nigdy nie należeli do moich ulubieńców. Po przesłuchaniu ww płyty zdania nie zmieniłem. Materiał zaprezentowany na krążku to patrząc od strony muzycznej niekończące się popisy. Taka sztuka dla sztuki bez głębszego przekazu. Panowie posiadają niezwykłe umiejętności techniczne, ale talentu muzycznego to Bozia im poskąpiła. Płyta dla maniaków gitarowych, lub jako materiał szkoleniowy dla przyszłych wirtuozów \"wiosła\".

Mark Knopfler - Golden Heart

"Golden Heart" to jak wiadomo pierwsza solowa płyta Marka Knopflera. Nie licząc jego muzyki filmowej. Mam wrażenie, że płyta jest jakby "kontynuacją" ostatniego albumy Dire Straits "On Every Street". Już tam Mark dał pierwsze sygnały co do tego jaką zamierza w przyszłości obrać ścieżkę muzyczną. Mimo, iż nałogowo słucham wszelakiej jego twórczości, muszę przyznać, że "Golden Heart" nie jest moim ulubionym albumem. Owszem słucham tej płyty dość często ale brakuje mi w niej, jeśli można użyć takiego określenia, spójności i indywidualnego klimatu. To tyle w kwestii "narzekania". Tego albumu słucha się bardzo przyjemnie. Znajdziemy tutaj utwory spkojne, kojące nerwy ale i takie przy których twarz nam pogodnieje (o ile były na niej przejściowe zachmurzenia). Nie ulega wątpliwości, że Pan Knopfler to wybitny instrumentalista, aranżer i autor tekstów. Jego gra jest tutaj, jakby dojrzalsza, mniej efektowna i dynamiczna, niż miało to miejse na płytach wydanych z Dire Straits. Mnie takie "klasyczne", niedopowiedziane granie bardzo odpowiada. W ogóle od strony muzycznej trudno chyba mieć jakieś zastrzeżenia. Knopflerowi zawsze towarzyszą bardzo dobrzy muzycy i chyba nie trzeba być fachowcem, by przekonać się o tym na własne uszy. Do tego ciekawe aranżacje, mieszanka różnych stylów, od delikatnego rocka, przez melodyjny blues, aż do utworów o subtelnym zabarwieniu folkowym. Wszystko to sprawia, że fani Knopflera mają prawo być zadowoleni. Na tle dzisiejszych "przebojowych", "top" i "trendy" wykonawców, wyjątkowość i kunszt Marka Knopflera są szczególnie wyraźne. Mówiąc krótko, dla mnie to artysta wybitny, choć "Golden Heart" płytą wybitną nie jest. Zaznaczam, że to moja, jak najbardziej subiektywna opinia.

Mark Knopfler - Golden Heart

Mark Knopfler troche inny i chyba bardziej prawdziwy od tego którego znamy z Dire Straits. Na Golden Heart zdecydowanie lepiej słychać kunszt Knopflera jako gitarzysty a i wokal też jest na innym poziomie niż w przypadku Dire Straits (chociaz tam poprzeczka już jest bardzo wysoko). Jeżli ktoś zna tylko Dire Straits , to polecam....może zostać lekko zaskoczony ale mile.

Dead Can Dance - Within the realm of a dying sun

Sa plyty dobre, slabe, brzydkie i jeszcze wiele innych. Ta plyta jest poprostu piekna i co najwazniejsze ma klimat, ktorego trudno doszukac sie na wspolczesnych wydawnictwach. Piekne partie wokalne, muzyka jak z innego swiata - poprostu nieziemska w tamtym czasie. Przez dlugi czas uwazalem ja za jedna z najlepszych plyt, ktore slyszalem i wlaswie jest tak do dzisiaj. Na takie plyty czeka sie latami. Slowami nie da sie opisac tej plyty, ja trzeba czuc, ta plyta trzeba oddychac.

Philharmonia Baroque Orchestra - Vivaldi for diverse instruments

Zawartość: Koncert F-dur (RV596) Koncert A-dur (RV552) Koncert g-moll (RV577) Koncert F-dur (RV568) Koncert d-moll (RV535) Koncert D-dur (RV562) Założona w 1981 roku w San Francisco Philharmonia Baroque Orchestra prowadzona przez Mikołaja (Nicholasa) McGegana gra muzykę klasyczną (jak sama nazwa wskazuje, głównie barokową, ale nie tylko) na oryginalnych instrumentach z epoki. Dzięki takiemu podejściu wykonanie zbliża się brzmieniowo - na ile to w dzisiejszych czasach jest możliwe - do oryginalnych prawykonań. Na ich nagranej w 1997 roku płycie znajdziemy sześć koncertów Vivaldiego na: skrzypce, rogi, fagoty, flety, organy czy oboje (przy okazji - czy utwór na pięć oboi to pięciobój?). Ich interpretacje - co rzadkie - łączą lekkość z dostojeństwem, świeżość i rześkość dźwięków z wyczuwalną na utworach patyną wieków. Nawoływania rogów, tryle skrzypiec (zwłaszcza z "echem" w koncercie A-dur), stateczne tony fagotu - dopełniają się wzajemnie przenosząc słuchacza... tam, gdzie przenosić powinny. Czyli w rajska krainę ułudy kędy zapał tworzy cudy. Czy jest to zasługa instrumentów, muzyków, dyrygenta, czy inżynierii nagrania? Pewnie wszystkiego naraz we właściwych proporcjach.

Vitold Rek`s Kapela Resoviana - "The Polish Folk Explosion"

Vitold Rek`s Kapela Resoviana "The Polish Folk Explosion" (Taso Music Production TMP CD 507) 2002) 2002. Albert Mangelsdorff: trombone Charlie Mariano: alto saxophone John Tchicai: oprano & tenor saxophone Gilbert Matthews: drums Vitold Rek: double bass, vocal Kapela Resoviana: Kasia Pikor: vocal Łukasz Pliś: violin, vocal Sebastian Karpiel-Bułecka: violin, vocal Ryszard Bajor: clarinet, vocal Marek Maja Łabunowicz: table dulcimer, viola Edward Markocki: dulcimer Jan Zołoteńko: musical consultant 1. "Basetla Resoviana" 2. "Tell Me, My Boy - Duo" 3. "In The Old Town" 4. "I Love You" 5. "Tell Me, My Boy" 6. "Oy-Ra-Da" 7. "The Whole Step Dance" 8. "Polka Galopka Grodziska" 9. "Lo.Bo.Ga" 10. "Poor Lover" 11. "Awakening" 12. "At the Landlady`s" 13. "Fellow" All compositions by Vitold Rek with elements of Polish folk music. Lyrics compilations by Vitold Rek. Track 8 - traditional Recorded live on 3nd, 4th, 12th, July 2001 at Performance Studios, Frankfurt/M., Germany. (nagrana bez udziału publiczności) =============================== Dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że muzycy Resoviany (bynajmniej nie jazzmani), potrafią wspólnie improwizować z muzykami jazzowymi. Robią to w sposób niewymuszony, swobodny, równorzędny. Vitold Rek - potrafi dobierać skład :-) Płyta jest zróżnicowana, z dobrze wyważonymi akcentami improwizacji i tradycji (a także żartu). V.R. - to porządny człowiek, pozwala grać na swoich płytacvh (sygnowanych swoim nazwiskiem) innym :-) Nie "zagłusza" (sobą) pozostałych muzyków. Dużo dobrej muzyki, muzycy grają tak, jakby znali się od lat, bawią się wspólnie muzyką. Na płycie nie ma dominacji jazzu, (ani też folku). Ale słucha się :-) Od nastrojowych, utworów - "Tell Me, My Boy - Duo" ("rozmowa" saksofonu i kontrabasu), "In The Old Town", "Tell Me, My Boy" (ciekawa interpretacja wokalna pani Kasi), poprzez utwór folklorystyczny "Oy-Ra-Da", utwory "przyprawione"egzotyką (Bawaria i Bliski Wschód) :-) "Poor Lover"oraz "At the Landlady`s", po żart muzyczny - swobodnie improwizowany motyw ludowy, wykonywany w coraz szybszym tempie - "Awakening" :-) Na końcu płyty, mała niespodzianka. Zazwyczaj, na zakończenie płyty, nie daje się tak "ognistych" utworów, jak ostatni - 13, "Fellow" - tu króluje rytm, który nie pozwala siedzieć :-) Tytuł płyty jest jest dość przewrotny, to nie folk, to eksplozja (muzyczna) :-) Pomysłów, wykonania, "czadu",........ - mogą pozazdrościć różne inne golizny :-)

Era - The Mass

Od czasu powstania pierwszej płyty, która cała (albo prawie cała) była przebojem, poprzez nieliczne fajne kawałki z kolejnych albumów, The Mass po prostu powala na kolana. Spośród 10-11 utworów znalazłbym może 1 czy 2 które sa mi obojętne - reszta jest absolutnym numerem jeden. Płytka dość zróznicowana. Są utwory dość "ciemne" i "pochmurne" są też kawałki żywsze i jakby bardziej optymistyczne. Dla fanów Ery, Enigmy, Adiemusa i Deep Forest (chociaż nie tylko) ERA "The Mass" jest prawdziwym rodzynkiem i obowiązkową pozycją w domowej płytotece.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.