Może trudno to sobie dzisiaj wyobrazić, ale wcale nie tak dawno bezprzewodowość przez lwią część audiofilsko zorientowanej branży była traktowana najdelikatniej rzecz ujmując co najwyżej z pobłażliwym uśmiechem. Ot fanaberia skierowana do mało wymagających, z reguły niewykazujących własnych dochodów (czytaj małoletnia młodzież) odbiorców, gdzie sukcesem samym w sobie był fakt, że cokolwiek działało a akcent stawiany był na „jakoś” a nie „jakość”. Niby coś tam próbował uszczknąć Sonos i Apple, ale podejmowane przez nich działania trudno było rozpatrywać w kategoriach jakiś oszałamiających osiągnięć. I pewnie wszyscy tkwiliby w powyższym przekonaniu, gdyby nie oczywisty rozwój technologii i zainteresowanie się tematem naprawdę poważnych graczy kalibru Denona i Yamahy. Okazało się bowiem, iż nie dość, że ich autorskie „ekosystemy” w stylu Heosa i MusicCast działają - czyli pierwszy i zarazem główny warunek bezprzewodowości został spełniony, a uzyskiwana za ich pośrednictwem jakość dźwięku nie tylko oscylowała na poziomie konwencjonalnych systemów midi, co zaczęła nader skutecznie konkurować z dolną półką Hi-Fi. Nie musze chyba dodawać, że im szybciej rosła świadomość drzemiącego w ww. bezkablowym przesyle sygnałów audio potencjału, tym dynamika zmian obserwowanych na rynku wzrastała. Do grona chętnych na możliwie jak największy kawałek przysłowiowego tortu dołączyli nie tylko nowi gracze w stylu luksusowego Devialeta (Phantom), co również tak wydawać by się mogło skupione na zdecydowanie bardziej ortodoksyjnej klienteli Electrocompaniet (EC Living), czy nawet McIntosh (RS100, RS200) i Constellation (Dominion Leo). I mówimy, przynajmniej na razie, jedynie o wytwórcach kojarzących się przede wszystkim z elektroniką, a przecież zdecydowanie łatwiej mieli producenci kolumn, którym do pełni szczęścia na dobrą sprawę wystarczyło dodanie mniej bądź bardziej dyskretnych modułów transmisyjno-amplifikacyjnych. Nie wdając się zbytnio w szczegóły wystarczy wspomnieć o bohaterze dzisiejszego odcinka, czyli Dynaudio, które swoje konwencjonalne portfolio nad wyraz płynnie i na drodze ewolucji a nie rewolucji, wzbogaciło najpierw o korzystające z dobrodziejstw transmisji bezprzewodowej serie Xeo (vide recenzowane przez nas niemalże … pięć lat temu Xeo 4) i Focus XD, by jakiś czas temu przypuścić zmasowany atak na segment lifestyle wprowadzając nad wyraz intrygującą wzorniczo, zawierającą aż cztery propozycje linię Music. I właśnie z niej, dzięki uprzejmości dystrybutora – krakowsko-warszawskiego Nautilusa udało nam się wyłuskać drugi od góry model Music 5, nad którym dane mi było pastwić się przez ostatnie kilkanaście dni.
Jak sami widzicie 5-ka na tle dotychczas testowanej na naszych łamach konkurencji prezentuje się nie dość, że nader imponująco, co niewątpliwie intrygująco. Krótko mówiąc to kawał głośnika, który absorbuje nie tylko swym gabarytem, co przede wszystkim wielce oryginalną, przypominającą kryształ bryłą, dzięki temu może stać się nie tylko źródłem dźwięku, co niewątpliwą ozdobą naszego salonu. Przednią i tylną ściankę szczelnie pokrywają tekstylne, dostarczane przez duńską firmę Gabriel https://www.gabriel.dk/en/?frontpage maskownice dostępne w czterech kolorach - czerwonym, niebieskim, jasno- i ciemnoszarym. Elementem je rozdzielającym jest solidna aluminiowa rama stanowiąca nie tylko usztywniający całość egzoszkielet, lecz również będąca siedliskiem umieszczonych na krawędzi górnej przycisków nawigacyjno-funkcyjnych i diod informujących o sile głośności, a w lewym dolnym rogu interfejsów wejściowych – portu USB dla urządzeń pracujących pod kontrolą iOS (pendriwów niestety nie obsługuje), oraz 3,5mm gniazda mini jack. Całe szczęście wspomniane przyciski logicznie pogrupowano w sekcje zgodne z ich przeznaczeniem. I tak patrząc od lewej mamy regulację głośności z diodową drabinką jej natężenia, centrum zajmuje sześć guzików, z czego pięć to tzw. klawisze szybkiego wyboru a jeden jest sekwencyjnym wyborem źródła, natomiast okupujące prawą flankę ostatnie trzy obsługują podstawowe funkcje odtwarzania/pauzowania i nawigacji po odtwarzanych listach utworów.
Na plecach monotonię maskownicy przełamuje podłużny wylot kanału basrefleks i delikatne podcięcie umożliwiające wyprowadzenie przewodu zasilającego oraz optycznego, które wpinamy w dedykowany wykusz w gumowanej, masywnej stopce w jaką wyposażony jest tytułowy głośnik.
Maskownica przednia montowana jest do frontu za pomocą kilkunastu kołków, więc jej demontaż nie nastręcza większych problemów. Po jej zdjęciu oczom ciekawskich ukazuje się wielce poważny zestaw przetworników, w skład którego wchodzą umieszczone na skrajach dwie (po jednej na stronę) calowe, tekstylne kopułki wysokotonowe i 3” średniotonowe a w centrum pyszni się 5” basowiec. Powyższą baterię napędza równie imponujący zestaw pięciu 50W wzmacniaczy. Transmisję sygnału zapewnia, oprócz ww. mini jacka i optyka oczywiście łączność bezprzewodowa – wspierający kodowanie aptX i AAC Bluetooth oraz Wi-Fi. I tutaj mała uwaga natury użytkowej, której nieznajomość kosztowała mnie ładnych parę kwadransów bezowocnych prób nawiązania z 5-ką komunikacji. Otóż wszystko działa jak należy a cała konfiguracja z pomocą dedykowanej aplikacji zajmuje dosłownie moment o ile tylko dokonujemy jej … w paśmie 2,4 GHz a nie nieobsługiwanym przez dzisiejszego gościa 5GHz. Szkoda, że producent nie raczył był wspomnieć o tym drobiazgu zarówno w dołączonej - papierowej, jak i znajdującej się na stronie www instrukcji.
A właśnie, niby w zestawie znajduje się poręczny pilot, jednak tak po prawdzie spokojnie możemy odłożyć go na półkę, gdyż zdecydowanie szybciej i wygodniej Music 5 obsłużymy z poziomu zainstalowanej na smartfonie/tablecie Dynaudio Music App. To właśnie z jej pomocą zintegrujemy posiadaną plikotekę z nieprzebranym bogactwem zasobów TIDAL-a (miłym bonusem jest 9-miesięczny, a nie jak to jest zazwyczaj 1-3 miesięczny, okres promocyjny), pogrupujemy posiadane głośniki, wybierzemy intensywność iluminacji, odpowiedni „profil” charakterystyki brzmieniowej, pobawimy się dość podstawową equalizacją (regulacja wysokich i niskich tonów) a przede wszystkim uaktywnimy wielce przydatne i co najważniejsze rewelacyjnie działające systemy NoiseAdapt i RoomAdapt.
A jak z walorami sonicznymi? Psując nieco zabawę i nawet nie próbując budować napięcia już na wstępie napiszę, iż mamy do czynienia z brzmieniem na takim pułapie wyrafinowania i rozdzielczości, że jadąca w peletonie konkurencja może jedynie z bezsilnością patrzeć jak Dynaudio im po prostu odjeżdża w samotnej ucieczce. To jest zupełnie inny poziom aniżeli ten reprezentowany czy to przez „zwykłe” głośniki Bluetooth/Wi-Fi, czy też coraz bardziej popularne, wzbogacone o subwoofery soundbary. Mamy bowiem do czynienia nie tylko z pełnym (na miarę niewielkich monitorów) pasmem i homogenicznością przekazu, co przede wszystkim stereofonią. Spora w tym zasługa autorskiego systemu RoomAdapt, dzięki czemu nawet wciśnięta w róg pokoju 5-ka potrafi poradzić sobie z napotkanymi trudnościami a ustawiona z odpowiednią atencją – na wprost słuchacza, w centrum konwencjonalnej, dwukanałowej bazy sprawi naprawdę miłą niespodziankę.
Przechodząc do konkretów śmiem twierdzić, że w tytułowym głośniku konstruktorom udało się pogodzić utożsamianą ze „starymi” modelami Dynaudio przysłowiową „gęstą” muzykalność z rozdzielczością, komunikatywnością góry, oraz liniowością najnowszych duńskich propozycji. Powyższe uwagi oczywiście dotyczą trybu „muzycznego”, gdyż kinowy nastawiony jest na nieco bardziej efektowne granie, przez co skraje pasma, ze szczególnym uwzględnieniem basu, zostają delikatnie wypchnięte. Dobrze zrealizowane nagrania, jak daleko nie szukając „These Grey Men” Johna Dolmayana, czy szalone i trudne do jednoznacznego sklasyfikowania „Pacifisticuffs” Diablo Swing Orchestra pokazały, że po pierwsze Dynaudio nie boi się głośno grać, a po drugie robiąc to, nie ma najmniejszych problemów z nawet najmniejszymi oznakami kompresji, czy przesterowania. Dźwięk jest soczysty, mięsisty a jednocześnie świetnie kontrolowany, co w połączeniu z iście zaraźliwą motoryką i zaskakującym, jak na stricte lifestyle’ową konstrukcję, timingiem pozwala traktować Dynaudio Music 5 jako pełnoprawny system audio i główne źródło muzyki nawet w 20-25 metrowych pokojach. Gitarowe riffy nie tracąc nic z natywnej sobie zadziorności przyjemnie tną powietrze, choć porównując ich propagację z tym, do czego przyzwyczaiło mnie ich starsze rodzeństwo, czyli podłogowe Contour 30, z łatwością daje się zauważyć pewną ich tonizację i dosłodzenie. Powyższa uwaga nie oznacza jednak jakiegoś mankamentu, czy ułomności a jedynie jest efektem nieco innego pomysłu na dźwięk, oraz dążenia do osiągnięcia możliwie jak największej przyjemności z odsłuchu nawet stratnych i mocno skompresowanych nagrań.
Z nieco bardziej mainstreamowego obszaru uprzyjemniających naszą szarą rzeczywistość dźwięków sięgnąłem po obfitujące w iście subsoniczne pomruki „Late Night Journey, Vol. 1 (25 Long Way Lounge Tunes)”, co pozwoliło mi nie tylko docenić swobodę, z jaką 5-ka radziła sobie z generowaniem basowych uderzeń, jak i z czystością pozostałych podzakresów i co równie istotne z łatwością kreowania trójwymiarowej sceny 3D. To jednak nie wszystko, gdyż niejako na deser zostawiłem problematyczną dla większości zintegrowanych konstrukcji symfonikę, która tym razem … również zagrała na nieosiągalnym dla konkurencji poziomie. Referencyjny, zrealizowany przez 2L album „Ole Bull Violin Concertos” przez duński głośnik został potraktowany z zadziwiająca atencją i trzymaną na wodzy wydawać by się było natywną dla niego rozrywkowością. Spontaniczność ustąpiła miejsca wyrafinowaniu i kulturze przekazu zapewniając przy tym wielce satysfakcjonujący wgląd nie tylko w pierwsze, ale i dalsze plany.
W zamyśle miał to być zwykły test kolejnego, będącego mniej bądź bardziej udaną protezą pełnowymiarowego systemu stereo, głośnika bezprzewodowego. Okazało się jednak, że do budowy tego typu konstrukcji można podchodzić pod kątem nazwijmy to komercyjno-marketingowym, gdzie nie przeczę, w części przypadków efekt finalny jest całkiem dobry, ale … I tak, jak zrobiło w przypadku Music 5 Dynaudio, gdzie o żadnym „ale” mowy nie ma, bo być nie może. Może i 5-ka wygląda jak rasowy lifestyle’owy bibelot, może i będzie podobać się większości Pań domu pod względem dopasowania kolorystycznego do wystroju salonu, jednak dla nas – audiofilów jej zaletą jest to, że przede wszystkim gra i to gra jak rasowe Hi-Fi.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Nautilus
Cena: 3 390 PLN
Dane techniczne
Budowa: Otwarta
Moc: 5 x 50 W
Wykorzystane przetworniki: 2 x 1” wysokotonowe, 2 x 3” średniotonowe, 5” basowy
Obsługiwane sygnały cyfrowe: 32Hz - 96kH/16 - 24 bit
Obsługiwane formaty audio: WAV, AIFF, ALAC, MP3, AAC
Pasmo przenoszenia: 45 Hz - 20 kHz
Zniekształcenia THD: <0,3%
Łączność bezprzewodowa: Bluetooth (aptX), Wi-Fi (802.11a/b/g/n)
Pobór mocy: 75W , <0.5W standby
Wymiary (W x S x G): 201 x 659 x 185 mm
Waga: 5.4 kg
Dostępne warianty kolorystyczne: czerwony, niebieski, jasnoszary, ciemnoszary
Dostępne akcesoria: uchwyt ścienny Music bracket (399 PLN)