W dobie iście szaleńczego wyścigu technologii i przekraczania coraz to nowych i jeszcze chwile temu podobno nieprzekraczalnych barier chcący trzymać rękę na pulsie miłośnicy PC-audio powinni praktycznie nie odchodzić od swoich komputerów. Bynajmniej nie mam na myśli tego, że są z nimi tak silnie związani, lecz spuszczenie z oka stron i portali informujących o pojawiających się na rynku nowościach skutkuje spadkiem do drugiej, bądź nawet trzeciej ligi technologicznych freaków. Tutaj nie ma zmiłuj. Nawet jeśli pierwszy kliknąłeś „kup teraz” i zleciłeś ekspresową wysyłkę musisz mieć świadomość, że zanim upragniony gadżet dotrze do Twych drzwi gdzieś po drugiej stronie globu ktoś właśnie pochwali się kolejnym epokowym odkryciem deklasującym wszystko to, co do tej pory ludzkość uważała z referencję. Pojawia się zatem pytanie, czy taki bezrefleksyjny pęd ma jakikolwiek sens. Czy coraz bardziej wyżyłowane parametry tak urządzeń, jak i samego materiału nie sprawiają, że zamiast słuchania ograniczamy się do słyszenia i patrzenia na muzykę przez pryzmat owych gadżetów. W dodatku jesteśmy świadkami dość niepokojącego trendu, w którym wszystko co nowsze, a więc z automatu lepsze musi, a skoro musi to i jest po prostu droższe. Nieważne, że koszty produkcji spadają, nieważne, że opakowania stają się coraz bardziej ekologiczne, przez co nieraz proces ich biodegradacji rozpoczyna się zanim jeszcze dotrą one do odbiorcy końcowego. Ważne jest NLD – Nowe, Lepsze, Droższe a odpowiednio przygotowany - ogłupiający bełkot marketingowy załatwia resztę. Zamiast jednak bezmyślnie podążać niczym przysłowiowe lemingi warto choćby na chwilę zatrzymać się, uruchomić szarą masę znajdującą się między uszami i zrobić z niej użytek. A następnie zadać sobie niezwykle istotne pytanie, czy chcemy słuchać muzyki, czy jednak wolimy skupić się na sprzęcie. Jeśli to drugie, to … droga wolna, a jeśli pierwsze, to zapraszam do lektury recenzji USB DACa Audioquest DragonFly Red.
Jeśli kogoś zastanawiało do czego zmierzał i jaki sens miał powyższy wstęp spieszę wyjaśnić, że jego celem było uzmysłowienie absurdalności sytuacji, gdy narzędzie staje się celem samym w sobie a nie środkiem do osiągnięcia celu, jaki przyświecał nam na początku drogi w jaką wyruszyliśmy. Najwyraźniej z podobnego założenia wyszła ekipa Audioquesta, gdyż zamiast oczekiwać od swoich Klientów doktoratu z cybernetyki, biegłości w zagadnieniach informatycznych związanych z instalacją i konfiguracją koniecznych do obsługi urządzeń sterowników nie dość, że postawiła na prostotę i intuicyjność, to jeszcze … obniżyła ceny. Tak, tak, nie przewidziało się Wam. Oto dowód. Opisywany przeze mnie w lipcu 2012 r. protoplasta dzisiejszego bohatera – DragonFly kosztował wtedy okrąglutkie 1 200 PLN i jak na swoje walory brzmieniowe wydawał się niebywałą okazją. Tymczasem jego tytułowy następca jest po pierwsze nowocześniejszy (w końcu minęło niemalże 5 lat a to w cyfrze wieczność), po drugie zdecydowanie ładniejszy (jest czerwony!!!), po trzecie oferuje zdecydowanie wyższą wydajność prądową, no i po czwarte kosztuje niecałe 800 PLN.
Jeśli chodzi o aparycję, to jak już dążyłem nadmienić DragonFly Red jest czerwony a swoimi tak gabarytami, jak i bryłą do złudzenia przypomina klasyczne pendrajwy, z tą tyko różnicą, że na przeciwległym do wtyku USB krańcu ma gniazdo słuchawkowe mini jack. Podobnie, jak we wczesnej recenzowanej przeze mnie wersji kolor zdobiącej DACzka ważki zmienia się w zależności od trybu pracy i częstotliwości próbkowania odtwarzanych plików. I tak czerwony oznacza tryb standby, zielony 44,1 kHz, niebieski 48 kHz, bursztynowy 88,2 kHz i różowo-fioletowy (magneta) 96 kHz. Od swojego poprzednika, czyli już wycofanego modelu DragonFly 1.2, jak i współczesnej jego inkarnacji - DragonFly Black tytułowy przetwornik różni się przede wszystkim napięciem wyjściowym wynoszącym 2,1V (1,2 miał 1,8V; Black 1,2V), oraz wraz ze swoim czarnym rodzeństwem może pochwalić się możliwością upgrade’u z poziomu dedykowanej aplikacji. Zagłębiając się w technikalia warto podkreślić, iż 64-krokowa regulacja głośności oferowana przez Ważkę odbywa się co prawda na drodze cyfrowej, lecz całe szczęście zachowuje bit-perfekcyjność. Nad transmisją danych czuwa odznaczający się o 95% niższą energochłonnością od dostępnych na rynku rozwiązań XMOS 32-bitowy kontroler Microchip PIC32MX a sercem urządzenia jest, również 32-bitowy przetwornik ESS 9016. Oczywiście DACzek pracuje w trybie asynchronicznym a fakt, iż jego możliwości kończą się 96 kHz oznacza ni mniej, ni więcej, tylko to, że po wyjęciu z pudełka nadaje się od razu do użycia. Po prostu prawdziwe Plug&Play, z tą tylko różnicą, że jeżeli będziemy chcieli zaprząc go do pracy ze smartfonami/tabletami działającymi pod kontrolą iOSa, lub Androida przyda się stosowny kabelek. I jeszcze jeden drobiazg. Otóż lada moment powinna pojawić się aktualizacja zapewniająca zgodność „ważek” Audioquesta z plikami MQA 24bit/96kHz dostępnymi m.in. dla subskrybentów Tidal HiFi.
Przechodząc do akapitu poświęconego brzmieniu może zepsuję Wam niespodziankę, ale rubinowa ważka gra równie przepięknie jak wygląda. Osobom, którym poprzednie zdanie wystarczyło serdecznie dziękujemy i zapraszamy do kasy a pozostałej części czytelników jeszcze trochę poopowiadam. O samym procesie instalacji i akomodacji nie ma jednak za bardzo co pisać, gdyż AQ wpinamy w gniazdo USB, a w dostępną dziurkę z kolei implementujemy wtyk słuchawkowy i już możemy cieszyć się naszą ulubioną muzyką, gdyż DragonFly grzecznie melduje się jako głośniki(USB) i automatycznie przejmuje funkcje systemowego wyjca. Po kilkudniowej rozgrzewce uznałem, że przysłowiowy dzień dziecka się skończył i najwyższy czas dać mu nieco popalić. Dlatego też zamiast audiofilskiego plumkanka, które nawet na boomboksie potrafi zabrzmieć czarująco sięgnąłem po „13” Black Sabbath, które podziałało niezwykle orzeźwiająco i pobudzająco w styczniowy, szary wieczór. Głos Ozzy’iego był silny, władczy i sugestywnie wysunięty rzez szereg a wtórujące mu mięsiste gitarowe riffy niezwykle umiejętnie budowały dramatyzm prezentacji. Nawet Brad Wilk, zastępujący za perkusją Billa Warda potrafił wykrzesać z mocno eksploatowanych bach sporo złota i słodyczy zadając kłam obiegowym opiniom, że nie da się dobrze nagrać i zagrać blach w ciężkim repertuarze. Cóż, jeśli nie potrafią tego droższe i bardziej zaawansowane przetworniki a AQ jakoś się to udaje, to może nie warto przepłacać? Ja w każdym bądź razie takiego powodu nie widzę. Idąc dalej tym tropem na playliście wylądowała szorstka, chropawa i przesiąknięta niewiadomego pochodzenia Bourbonem „La Futura” ZZ Top. Tutaj również nie było taryfy ulgowej a czerwony „dingielek” dalej dzielnie radził sobie z podpiętymi pod niego Audeze iSine 20. Namacalności i zjawiskowej przestrzenności towarzyszył iście atomowy bas i drajw zdolny postawić na nogi nawet największego mruka po tygodniowej kuracji pawulonem. Prawdę powiedziawszy po odsłuchu powyższych dwóch albumów czułem się lepiej niż po poczwórnym espresso a to znaczy, że miłośnicy rocka czym prędzej powinni się topowym DragonFly’em zainteresować.
Przechodząc do nieco łagodniejszej estetyki uczciwie trzeba przyznać, że i w takich klimatach AQ potrafi nie tylko się odnaleźć, co wręcz zachwycić. Eteryczny, zawieszony w przestrzeni gitarowy koncert „Live ad Alcatraz” Fausto Mesolella’i pokazał zdecydowanie bardziej liryczne oblicze tytułowego DACzka. Każde trącenie struny, każdy akord łączyły się w większą, spójną całość a pogłos sali w Alcatraz tylko podkreślał realizm prezentacji. Pomimo utrzymanej na wysokim poziomie rozdzielczości trudno było zarzucić tego typu reprodukcji jakiekolwiek tendencje do pseudo-samplerowego epatowania detalami, czy też sztucznego powiększania źródeł pozornych. Wszystko było „akuratne” a same krawędzie instrumentu wcale nie wyglądały na zbyt ostre, a więc i w tym aspekcie zachowywały się zgodnie z naturą a nie, jak czasem można zobaczyć na wielkopowierzchniowych wyświetlaczach ciekłokrystalicznych.
Niejako na deser zostawiłem wielką symfonikę, gdyż o ile małe składy pozwalają docenić dokładność i umiejętność skupienia się na niuansach, to dopiero potężne instrumentarium daje wyobrażenie o rzeczywistych możliwościach delikwenta. Pech jednak chciał, że podczas wyszukiwania odpowiedniego materiału w oko wpadła mi okładka „Afro Bossa” Duke Ellington & His Orchestra, gdzie może skład nie oszałamiał licznością, ale położony na dęciaki akcent i odpowiednio wyeksponowany fortepian nieco odwlekły klasyczne trele, zamiast których me uszy pieściły leniwe latynoskie rytmy. Całe szczęście, co się odwlecze to nie uciecze, więc koniec końców na playlistę dotarł wreszcie mało optymistyczny album „Shostakovich Under Stalin's Shadow - Symphonies Nos. 5, 8 & 9; Suite From "Hamlet"”. Nie będę zaklinał rzeczywistości, że to muzyka lekka, łatwa i przyjemna, lecz właśnie na niej poczuć można było targające kompozytorem emocje i wszechogarniające przygnębienie mieszające się z patetyczną retoryką artystycznego obrazowania. Tutaj nie było miejsca na intelektualne wytchnienie, gdyż albo dawaliśmy się porwać nurtowi wydarzeń, albo stawaliśmy się zupełnie niezaangażowanymi widzami, a akurat tym razem nie o to przecież chodziło. Pozostając w nurcie otaczał nas dźwięk gęsty, potężny, lecz pozbawiony oznak zwalistości, czy bezwładności. AQ panując nad całością prowadził nas przez kolejne obrazy komunistycznego absurdu.
Nauczony doświadczeniem i mając w pamięci brzmienie pierwotnej wersji Audioquesta DragonFly otrzymując do testów jego „udoskonaloną” a zarazem o wiele tańszą inkarnację podświadomie spodziewałem się jakże modnego ostatnimi czasy downsizingu i daleko idących oszczędności. Tymczasem dokonane na przestrzeni ostatnich pięciu lat zmiany nie dość, że uroczej ważce nie zaszkodziły, to pozwoliły rozwinąć jej skrzydła i zaprezentować się spragnionym muzyki słuchaczom w pełnej, rubinowej krasie. Jeśli więc nie zwracacie uwago na topowe gęste formaty a do muzyki macie nastawienie bliższe melomanom aniżeli audiofilom, to po prostu posłuchajcie Audioquesta DragonFly Red a zaoszczędzone środki przeznaczcie na kilkuletni abonament Tidala HiFi i … porządne słuchawki lub łączówkę.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 769 PLN
Dane techniczne:
Obsługiwane częstotliwości próbkowania: 44,1 - 96 kHz
Napięcie wyjściowe: 2,1 VRMS
Impedancja wyjściowa: 0,65 Ω
Sugerowana minimalna impedancja obciążenia: 12Ω
Wymiary (WxSxD): 12 x 19 x 62 mm
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Ifi Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini
– Słuchawki: Brainwavz HM5; Meze 99 Classics Gold; q-JAYS; Audeze LCD-4
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF® /FI-50M NCF®
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS®
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+