"SLY" - film dokumentalny z 2023 r. w reż. Thoma Zimnego. W filmie występują: Quentin Tarantino, Arnold Schwarzenegger, Talia Shire, Henry Winkler, Frank Stallone Jr. oraz Sylvester Stallone
Cyt.
"Już od niemal 50 lat Sylvester Stallone dostarcza wspaniałej rozrywki milionom widzów, wcielając się w bohaterów kultowych serii takich, jak "Rocky", "Rambo" czy "Niezniszczalni". Ten retrospekcyjny dokument pokazuje mało znane oblicze nominowanego do Oscara aktora, scenarzysty, reżysera i producenta, zestawiając jego inspirującą historię z legendarnymi kreacjami aktorskimi, które powołał do życia. Kino było dla niego ucieczką od trudnego dzieciństwa. Sylvester Stallone opowiada swoją historię – od nieudacznika po legendę Hollywood."
Obejrzałem i postanowiłem podzielić się z Wami swoimi spostrzeżeniami. Śledzę twórczość Sly'a od prawie 40 lat. Wiedziałem, że oprócz aktorstwa zajmował się pisaniem scenariuszy, był producentem filmowym. Ale nie wiedziałem, że poświecił się kinematografii w 110%. Film oprócz charakteru biograficzno - dokumentalnego ma duże przesłanie psychologiczne - w sensie próby przekazania mądrości życiowej. Klika dni temu Sly stracił swojego przyjaciela Carla Weathersa (filmowego Apollo Creed) i doskonale wie, że być może niewiele już życia pozostało, zwłaszcza że jest o dwa lata starszy od filmowego Apollo. Opowiada, że do 40. roku życia zazwyczaj wszystko dodaje się (wszystkiego przybywa - dzieci, pracy, hobby, obowiązków, relacji itp.), a po 40-scte ubywa (zdrowia, przyjaciół, pracy, dzieci wyprowadzają się z domu i idą "na swoje"). Obaj z bratem opowiadają o swoim dzieciństwie i latach młodości. Był to szalenie trudny okres w ich życiu. Ojciec nie ułatwiał synom. Wręcz rywalizował z nimi praktycznie na każdym etapie osiągania przez nich mniejszych bądź większych sukcesów. Zamiast wspierać - wytykał błędy, wprowadzał nerwową atmosferę.
Początki w kinematografii Sly miał bardzo trudne. Urodził się z porażeniem nerwów lewego kącika ust, co wraz ze specyficznym powolnym, niewyraźnym sposobem mówienia powodowało, że na castingach miał pod górkę. Jeśli już proponowano mu cokolwiek, to role najmniej ambitne. Krzysztof Ibisz coś o tym wie i sam był zdegustowany, że robi za strażnika który nic nie mówi, ewentualnie za trzymacza berła albo proporca (nie pamiętam szczegółów niestety). W Sly'a mało kto wierzył. Doszło do realizacji pierwszej części filmu Rocky. I po premierze nastąpił punkt zwrotny w karierze - zaczął się liczyć w światku i zyskiwał szacunek u innych. Rzecz jasna, schody robiły się nadal wielkie, bo z każdą rolą, filmem, projektem patrzono mu na ręce i oczekiwano kolejnych sukcesów, głównie komercyjnych. Miał i nadal ma świadomość, że jest mnóstwo lepszych aktorów od niego. Z takim Robertem De Niro zmierzył się na planie filmowym. Dał z siebie wszystko, lecz widział różnicę "klas". Jednak nie poddał się i wierzył w to, co robi. Rocky i Rambo to dwie bardzo ważne postaci, które stworzył i do których zawsze może wrócić. Sly nie musi grać szekspirowskiego Hamleta, ani Stempowskiego w "Srebrnym Śnie Salomei" Słowackiego. Jego miejsce jest dokładnie określone i nie musi udowadniać ani sprawdzać się w innej estetyce. Seria filmów "Rocky" i "Rambo" to filmy z ogromnym przekazem, z przesłaniem. Nie chodzi tam li tylko o pokazanie siły fizycznej i muskulatury. Przedstawiona jest wewnętrzna walka człowieka z samym sobą, ze swoimi słabościami. W "Rocky'm" ukazano dążenie do sukcesu aby pokazać i udowodnić (również przed ojcem?) że jest się coś wartym i że nigdy, przenigdy nie można się poddawać i załamywać. Wstajesz i idziesz do przodu. I taka też była droga do sławy naszego Sylwka, którą okupił problemami rodzinnymi, bo zwyczajnie poświęcał się w zupełności amerykańskiej kinematografii.
Do obejrzenia na platformie NETFLIX.